Jak traktować dzieci poważnie - szkoła Lucy Maud Montgomery

Nie będę ukrywać - po urodzeniu dziecka otworzyła się w mojej głowie puszka z cytatami/fragmentami książek na temat dzieciństwa, macierzyństwa i rodzicielstwa. Trochę o tym pisałam w doktoracie, więc zasób miałam całkiem spory. Do tej pory napisałam nawet dwa wpisy w tej tematyce - o baby blues w Rilli ze Złotego Brzegu oraz o spaniu z dzieckiem w Ciotce Zgryzotce

Dzisiejszym wpisem wracam do autorki pierwszej z wymienionych książek, Lucy Maud Montgomery. Zapewne jeszcze nie raz do niej wrócę, bo jej książki czytałam wzdłuż, wszerz, w poprzek, od deski do deski, w całości i na wyrywki i kiedy obecnie czytam coś w temacie rodzicielstwa, np. Juula, Kohna, lekarki, pedagożki, psycholożki działające na Instagramie (który jest obecnie moim ulubionym social medium), przypominają mi się konkretne sceny z książek kanadyjskiej pisarki.



Dziecko = człowiek

Od paru dni chodziły za mną słowa, które Ania Blythe wypowiedziała w którejś książce do któregoś ze swoich dzieci. Szczęśliwie udało mi się znaleźć odpowiedni cytat, a przy okazji kilka innych, z którymi Was zostawię. 

Rzecz jest o poważnym traktowaniu dziecięcych emocji. Dużo ciekawych rzeczy mówiła na ten temat Dominika, psycholożka, działająca na Instagramie, Facebooku i własnej stronie pod nazwą Pomogę ci mamo.

Sprawa jest prosta. Jak to powiedział Janusz Korczak, nie ma dzieci, są ludzie. Oznacza to m.in. że dziecięce emocje są równie ważne jak nasze, dorosłe. Jeśli dziecko coś boli, fizycznie lub psychicznie, to nie mówimy mu, że nic się nie stało, choćby chodziło o to, że zgubił się patyk znaleziony na spacerze. Dominika pisała o tym tu (polecam lekturę komentarzy). Dziecko ma prawo płakać, złościć się, martwić itd. Ma też prawo do tego, by dorośli potraktowali jego zmartwienia poważnie.

Ania Blythe (dawniej Shirley) została mamą

Emocji w rodzicielstwie jest dużo. Różnych. Pojawiają się nowe powiązania - między mamą a dzieckiem, tatą a dzieckiem, między mamą dziecka a tatą dziecka też. Czasem jest to proste, niekiedy w ogóle. Ot, życie.

Łatwo powiedzieć, że trzeba szanować nawzajem swoje emocje. Problemy pojawiają się przy wdrażaniu tego w życie, zwłaszcza jeśli trzeba nam poszanować prawo do emocji dziecka tygodniowego, miesięcznego, trzymiesięcznego (z takim mam osobiste doświadczenie). Staram się jednak traktować emocje mojej córki poważnie, mimo że ona z moich nie zdaje sobie sprawy i na pewno jeszcze przez dobrych kilka lat to ja w naszej relacji będę musiała być tą bardziej wyrozumiałą :).

Dla siebie i dla Was zapisuję zatem ku pamięci kilka cytatów z różnych powieści Montgomery, które przypominają, dlaczego i jak poważnie traktować dziecięce uczucia, nawet jeśli nas irytują/bawią/wydają się nam błahe. 

We wszystkich cytatach powraca potrzeba powagi, z jaką dorosły winien traktować dziecko. Wtedy rodzi się zaufanie dziecka do dorosłego, dziecko czuje, że nie jest samo ze swoimi problemami. Że spotkają się one ze zrozumieniem, nie ośmieszeniem. 

Zwróćcie uwagę na to, co pojawia się w pierwszym cytacie - po rozmowie z mamą dziewczynka odzyskała szacunek do samej siebie. Uważam, że to bezcenne!

Wszystkie wyróżnienia pochodzą ode mnie.

1. Rozmowa Ani z Nan, kilkuletnią córką

Nan nie zamierzała komukolwiek mówić o swojej głupocie. Ale mamie można było wyznać wszystko. 
- Och, mamusiu, czy w życiu spotykają nas zawsze same rozczarowania?
- Nie zawsze, kochanie. Czy chciałabyś mi powiedzieć, co cię tak rozczarowało? 
- Och, mamo, Tomasina Fair jest… jest dobra! I ma zadarty nos! 
- Ależ czy to nie wszystko jedno, jaki jest jej nos? - zapytała Ania ze szczerym zdziwieniem. Popłynęła opowieść. Ania, choć w głębi duszy szczerze rozbawiona, słuchała z poważną miną. 
Pamiętała swoje dziecięce lata, spędzone na Zielonym Wzgórzu. Pomyślała o Lesie Duchów i dwóch małych dziewczynkach, drżących ze strachu przed tworami ich własnej wyobraźni. Znała też gorycz, spowodowaną utratą złudzeń.
[...]
Nan, słuchając tych mądrych, pocieszających słów, czuła, że powraca jej szacunek do samej siebie. Mama nie uważała tego wszystkiego za głupie
Ania ze Złotego Brzegu, przeł.  Aleksandra Kowalak-Bojarczuk 

2. Inna rozmowa z Nan. Ach, ta Nan! Miała różne ciekawe pomysły! :)
- Mamusiu, muszę ci coś powiedzieć… Nie mogę czekać ani chwili dłużej. Mamusiu, ja oszukałam Boga. 
Ania poczuła głęboką radość, gdy mała rączka dziecka spragnionego pocieszenia w swym gorzkim smutku wślizgnęła się w jej dłoń. Z poważnym wyrazem twarzy słuchała opowieści Nan. Zawsze udawało jej się zachować powagę, gdy było to potrzebne, choćby później mieli z Gilbertem zaśmiewać się do łez. Rozumiała dobrze, że Nan nie uświadamia sobie absurdalności swoich obaw.
Ania ze Złotego Brzegu, przeł.  Aleksandra Kowalak-Bojarczuk 

3. Flora, córka pastora, myśli o Ani
Pójdę do Złotego Brzegu - szlochała - i porozmawiam z panią Blythe. Ona jedna mnie nie wyśmieje. Muszę, po prostu muszę porozmawiać z kimś, kto zrozumie, jak bardzo jest mi przykro.
Dolina Tęczy, przeł. Bogusława Kaniewska 

4. Rozmowa Ani - nauczycielki, jeszcze nie matki - z Jasiem Irvingiem 
— A jeśli ci to będzie za bardzo dokuczać, przychodź wtedy na Zielone Wzgórze i mnie się zwierzaj ze swych myśli — prosiła Ania z powagą, którą dzieci tak lubią w stosunku do ich drobnych spraw
Ania z Avonlea, przeł. Rozalia Bernstejnowa







"Ciotka Zgryzotka" Małgorzaty Musierowicz a spanie z dzieckiem

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że po porodzie przypomniały mi się wszystkie powieści, w których bohaterka zostaje matką. 

Przypomniały mi się dokładnie dwie! O pierwszej z nich, Rilli ze Złotego Brzegu napisanej przez Lucy Maud Montgomery, pisałam już tutaj w kontekście baby blues.

Nie szukałam zdjęć stockowych. Zamiast tego ciachnęłam telefonem zdjęcie mego dziecka smacznie śpiącego przy moim boku. A jeszcze przed momentem spało na mnie... Tylko dzięki temu mogłam dokończyć ten wpis.


Drugą powieścią była pozycja bardziej współczesna, przynajmniej jeśli chodzi o datę wydania. Ciotka Zgryzotka Małgorzaty Musierowicz to 22. tom cyklu Jeżycjada, znanego Wam być może ze szkoły lub z własnej młodzieńczej lektury. W Ciotce... znajdziemy kilka sentymentalnych, a nawet wzniosłych kawałków o macierzyństwie. Podczas mojego połogu śmiałam się z nich tym gorzkim, szyderczym śmiechem, który nie ma nic wspólnego z wesołością. Był jednak jeden, który wydał mi się interesujący. Dlaczego interesujący? Bo mówił o czymś, co jest - jak mi się wydaje po lekturze internetów - kontrowersyjne. 


Wpiszcie w Google zapytania "spanie z dzieckiem", "współspanie" lub "co-sleeping" a przekonacie się, że dzielenie łóżka z dzieckiem albo pomoże Waszej latorośli zdobyć Nobla, albo wprost przeciwnie - spowoduje nieodwracalne szkody. Niesprecyzowane, ale nieodwracalne. Serio.

Tak, tak, wyolbrzymiam, ale nie tak bardzo.

Zostawmy jednak z boku nasze prywatne przekonania co do tego całego parentingu, a przyjrzymy się, co o spaniu z dzieckiem (i nie tylko o tym!) pisze w Ciotce Zgryzotce Musierowicz. Cytat może nie należy do najkrótszych, ale przeczytajcie go w całości. 

Ale wtedy wtrąciła się Gabriela, zachowując się, co tu kryć, jak typowa teściowa i babcia.
- Dajcie ją mnie - powiedziała. Wypraktykowanym i pewnym ruchem wzięła Norcię na ręce, podtrzymując jej główkę, a malutka, jak przyciągnięta magnesem, przylgnęła uchem do tego miejsca, na którym kiedyś już tak spoczywały, kolejno, trzy inne główki [...].
I uspokoiła się natychmiast, jak za sprawą czarów, ucichła, ziewnęła, mruknęła jak kotek, a ciocia Gabrysia uśmiechnęła się i cicho powiedziała do Agi, kołysząc się lekko na boki:
- Tak właśnie ją układaj. Zwłaszcza w nocy. Bierz ją do łóżka, nie zostawiaj samej. One czasem płaczą z samotności. Połóż się na wznak i tak właśnie ją trzymaj. Będziecie obie spały całą noc. Musi słyszeć, jak bije twoje serce. Wtedy czuje się bezpiecznie.
- Róża mi to już radziła...
- Pewnie, przecież ja radziłam jej.
- A ja - tobie - mruknęła Babi.
-... ale ja się boję. - ciągnęła Agnieszka. - Jak to, mam z nią zasnąć? A jeśli przez sen ją przycisnę albo coś jej zrobię?
- Nic takiego się nie stanie. Dostałaś właśnie od natury specjalny czujnik, punkt wiecznego czuwania.
- Jak to?
- Już nigdy nie będziesz spała tak twardo, jak dotąd. Płacz dziecka zawsze cię obudzi, nawet piśnięcie. Spokojnie. Metoda jest całkowicie bezpieczna i sprawdzona.
- I to przez całe pokolenia kobiet - uzupełniła Babi, kiwając głową. - Ale jestem pewna, że świetnie sobie poradzisz i bez naszych rad! - przejęła dziecko i włożyła w ramiona Agnieszki. - O, widzisz? - powiedziała. - Potrafisz. Popatrz tylko. To takie proste. Wychowuj ją tak, jak malujesz.
- Jak maluję?... - nie zrozumiała Aga, posłusznie tuląc śpiące spokojnie dziecko.
- Przecież zawsze wiesz, gdzie położyć kolor i jaki, prawda?
- Ach! Rozumiem!
- Intuicja ci podpowie. Wyłącz strach, włącz miłość - i tu babcia Mila spojrzała na dziecko tak tęsknie, że Aga sama podała jej Norcię.
Babi pewną ręką przytuliła małą, która, przez sen, znów wybrała miejsce do złożenia czarnej główki w tym wypróbowanym, wyleżanym punkcie, gdzie już kiedyś, dawno temu, kładły się kolejne cztery inne łepetyny [...].
Małgorzata Musierowicz, Ciotka Zgryzotka, Akapit Press, Łódź 2018, s. 295-297.

W tym miejscu powinnam rozpocząć fachową analizę tego cytatu, ale oszczędzę Wam naukowej frazy, przedstawiając moje spostrzeżenia w podpunktach. 

Zastrzegam, bo wiem, że teksty parentingowe wywołują burzę emocji - to jest analiza i interpretacja cytatu z książki. Nie głoszę tu prawd objawionych. Co więcej, jestem zdania, że prawie każdy swoje dzieci wychowuje najlepiej jak potrafi. 

Co wyczytałam z tego fragmentu?
  • Dzieci mają uczucia. Nawet noworodki. Tak, tak, wiedziałam o tym, ale mimo wszystko uderzył mnie cytat: "One czasem płaczą z samotności". Młoda mamo, ile razy usłyszałaś od cioć dobra rada, że dziecko "manipuluje", "jest przebiegłe", "wymusza", "przyzwyczai się"? A ile razy ktoś dostrzegł w Twoim dziecku małego czującego człowieka? 

Tak, w tym fragmencie dostrzega się po prostu człowieka w dziecku. Tak zwyczajnie, bez patosu i metafizyki. I ten mały człowiek będzie się nie tylko śmiał do ciebie słodko (już pomijam fakt, że nie zacznie się śmiać od razu; uśmiech pojawia się po kilku tygodniach), ale raczej będzie płakał. I tak, czasem może płakać, bo potrzebuje być blisko.
  • Spanie z dzieckiem jest właściwe i bezpieczne. Dlaczego właściwe - to wynika z tego, co napisałam wyżej. Spanie blisko mamy uspokaja dziecko. Co do bezpieczeństwa, to Musierowicz pisze też czujniku, który matka dostaje od natury. Literacko nazywa to "punktem wiecznego czuwania". Może gdybyśmy poszukali głębiej, w jakichś specjalistycznych naukowych publikacjach, okazałoby się, że coś tam rzeczywiście mamy - bo instynkt, bo ewolucja itd. Przyznam, że nie mam czasu na szukanie głębiej, ale może któraś z Was ma :) Chętnie poczytam.
  • Spanie z dzieckiem to nie najnowszy wymysł rodziców XXI wieku. Zobaczcie, że MM pisze, że to metoda sprawdzona przez pokolenia kobiet.
Czyżby wszyscy spali z dziećmi, ale się do tego nie przyznają? :) Pewnie nie... Ale może to rzeczywiście bardziej powszechne niż sądzimy? W każdym razie w świecie przedstawionym Jeżycjady  od pokoleń praktykowano ten proceder.

  • Istnieje ktoś taki jak "typowa teściowa i babcia", nawet w świecie Borejków :). Taka stereotypowa teściowa i babcia "wie lepiej", bo "za jej czasów". Wiem, że takie osoby istnieją, byłam w internetach i czytałam o nich. 
Tutaj jednak ta teściowa i babcia w osobie Gabrieli nie próbuje przekonać Agnieszki, żeby przepajała dziecko wodą czy zawiązała mu czerwoną kokardkę. Nie. Za to przekazuje dalej wiedzę o dziecku, która u niej się sprawdziła i ma nadzieję, że sprawdzi się też teraz. Jaka to wiedza? Ano, że bliskość jest lekarstwem na samotność. Bo przecież nie o technikę trzymania tu chodzi, tylko o poczucie bliskości.

  • Kobiety z pokolenia na pokolenie wspierają się w macierzyństwie. 
Tak, wspierają, nie wtrącają. A to jest kolosalna wręcz różnica. Zobaczcie, że Babi mówi "Ale jestem pewna, że świetnie sobie poradzisz i bez naszych rad!". To jak powiedzenie - zaufaj sobie, jesteś najlepszą mamą dla swojego dziecka. 

  • Jako mama słuchaj przede wszystkim siebie. Tutaj jest mowa o intuicji, która wynika z miłości do dziecka. "Wyłącz strach, włącz miłość". 
Dla mnie ten strach to brak pewności czy to, co czuję i co myślę, że jest dobre dla dziecka, rzeczywiście jest dobre. Tylu jest przecież specjalistów i specjalistek (szczególnie tych drugich) dookoła, że czasem można oszaleć od nadmiaru informacji. 

Myślę, że "Wyłącz strach, włącz miłość" to wisienka na torcie tego tekstu, kwintesencja tego, co Musierowicz pisze o byciu matką. 

A Wy co wyczytałyście z tego fragmentu?

"Syzyfowe prace" albo rozdwojenie jaźni

Nie wiesz, od czego zacząć? Zacznij od definicji!

Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości (osobowość mnoga, osobowość naprzemienna, osobowość wieloraka, rozdwojenie osobowości, rozdwojenie jaźni, ang. multiple personality, dissociative identity disorder, DID) – zaburzenie dysocjacyjne, polegające na występowaniu przynajmniej dwóch osobowości u jednej osoby. Zazwyczaj poszczególne osobowości nie wiedzą o istnieniu pozostałych.

Na "górce" u Gontali. Rysowała Monika Żeromska. Źródło tutaj.


Tak, pierwsze koty za płoty... A teraz drugie, żeby nie było, że potrafię uprawiać tylko chwytliwe krytykanctwo - lubię Syzyfowe prace Stefana Żeromskiego.

I jest to jedyny utwór tego autora z kanonu moich lektur szkolnych, który prawdziwie lubię. Było to uczucie trudne. Marcinek Borowicz to dla mnie dalej wkurzający typ i jego wędrówka ku polskości jakoś słabo mnie interesuje. Andrzej Radek wydaje się nieco bardziej z krwi i kości, choć w sumie z jego wątku w pamięci utkwił mi bardziej nauczyciel, który Radka uchronił przed losem Janka Muzykanta czy innego bosonogiego Antka. Na drodze do pełnej sympatii dla postaci pierwszoplanowych stoi mi typ narracji i, szczerze powiedziawszy, polubiłam tę historię dopiero po obejrzeniu serialu na motywach. Jako nauczycielka omawiałam Syzyfowe... dwa czy trzy razy i odkryłam ten tekst na nowo.
Czymże jest bowiem czytanie, jeśli nie ciągłym odkrywaniem w tekście nowych treści? Aktualizowaniem tego, co stare, stawianiem rzeczy we współczesnym kontekście?

Strajk nauczycieli plus wypowiedzi moich obserwatorów na Instagramie skłoniły mnie do ponownego przemyślenia Syzyfowych prac jako lektury szkolnej. Doszłam do tego, że wpisanie tego utworu na listę lektur to chyba efekt jakiegoś metaforycznego rozdwojenia jaźni. Albo też nieznajomości tekstu Żeromskiego. Lub też znajomości powierzchownej.

O czym są Syzyfowe prace

Mamy tu rzecz jasna kilka wątków. Przyjrzyjmy się temu szkolnemu.

Nauczyciele sportretowani w powieści to w większości Rosjanie. Czy są dobrymi nauczycielami? Ależ nie! Czy są dobrymi ludźmi? Też raczej nie. Szkoła tutaj jest miejscem opresji wszelakiej, z rusyfikacją na czele. Nauczyciele muszą być sportretowani tak a nie inaczej, bo są wrogami polskości. Taka konwencja, ja to rozumiem. Jednocześnie uczniowie gimnazjum starają się je ukończyć, nie wspominając już, że do szkoły nie tak łatwo się dostać. Klerykowska szkoła jest furtką do dalszej edukacji. Młodzi ludzie za bardzo nie mają w czym wybierać, jeśli chodzi o miejsce, gdzie będą pobierać nauki - zawsze będzie do szkoła prowadzona przez zaborcę.

Wszyscy godzą się z tym jednak, chyba w myśl zasady, że cel uświęca środki oraz że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, chyba że kogoś stać na kształcenie za granicą (nie jest to wyrażone w powieści, to mój wniosek).

Podsumowując ten akapit, napiszę wielkimi literami: SZKOŁA jest ZŁA.

Rozpoczynając zaś kolejny akapit, napiszę: ale EDUKACJA jest DOBRA oraz FASCYNUJĄCA.


O jaką edukację chodzi?

Oczywiście o tę nieformalną, która odbywa się na "górce" u Gontali. A cóż to się działo podczas tych nocnych spotkań młodzieży męskiej z gimnazjum?
Duszą i kierownikiem był Zygier. Dzięki jego wpływowi kierunek i nastrój myślenia młodzieży kończącej gimnazjum zmienił się średnicowo. Nie wymagało to zresztą ani zbyt wielkiej erudycji, ani forsownego oddziaływania. Niby gwałtowny, za usunięciem stawidła, wybuch wody z jeziora skrytego przed oczyma tych młodzieńców, wwaliły się na obszary, które dotąd znali: wielka poezja wygnańcza, historia rewolucji i upadków, prawdziwa historia czynów ludu, a nie jego rządu, wieczyście nowa, krwią przesiąkła, pełna żywotów godnych pióra Plutarcha albo Carlyle'a… Ta samoistna, oryginalna kultura wciągnęła ich do swej głębi.
Tak, młodzieńczy zachwyt Literaturą przez wielkie "L". Skąd ten zachwyt, tak naprawdę? Tłumaczy to sam narrator historii [wyróżnienia moje]:

Był to rezultat nieunikniony. Zakaz policyjny, traktujący geniusz Mickiewicza jako niebyły, usiłujący zniweczyć pamięć o czynach i życiu Kościuszki, wzmógł tylko ciekawość, energię badania i miłości. Czytano rzeczy „zabronione” ze zdwojoną starannością, uczono się ich namiętnie i z uniesieniem, czego nie byłoby może, gdyby te dzieła były legalnymi, jak pisma Puszkina i Gogola. W szafce wyrzuconej przez rodzinę Płoniewiczów do pokoju Radka mieściły się zniszczone, oddane na łaskę i niełaskę szczurom, utwory Mickiewicza i Słowackiego, Historia powstania listopadowego Maurycego Mochnackiego, mnóstwo pamiętników z r. 1831 i 63, broszury polityczne, wydanie pisarzy okresu Zygmuntowskiego, przekład Boskiej Komedii, dzieł Szekspira, powieści Wiktora Hugo, Balzaka itd., wreszcie dosyć utworów literatury „miejscowej”.
Gimnazjaliści pochłaniali zakazane dzieła tak, jak dzisiejsi licealiści wódkę na wycieczce klasowej - potajemnie, szybko i ze smakiem:

Radek przełknął to wszystko naprzód sam w ciągu trzechletniej samotności, a gdy się zaznajomił z Zygierem i ósmoklasistami, nosił rzecz po rzeczy na zebrania. Każda przyniesiona książka była nowością, do której rzucano się z takim zaciekawieniem, z jakim dziś czyta się telegraficzne wiadomości w ostatnim dzienniku o najświeższych zdarzeniach w świecie politycznym. 
Zaraz potem Żeromski pisze jakie uniesienia przeżywała dusza Borowicza po lekturze Dziadów, ale cytat jest TLDR ;).

Powróćmy do tytułowego rozdwojenia jaźni

W Syzyfowych pracach pokazane jest to, że zakazane kusi, fascynuje, wciąga. Mickiewicz kusi, Słowacki kusi. To, co rosyjskie, w tym szkoła, nie kusi, ale człowiek musi... Inaczej pozostaje bez wykształcenia. 

W Syzyfowych pracach gloryfikuje się uczenie tego, co polskie oraz uczenie się tego, na co się rzeczywiście ma ochotę. Temat spotkań u Gontali na pewno pojawi się podczas omawiania tej lektury w szkole podstawowej. Temat bycia Polakiem też się pojawi. Powiemy zapewne, jakie to super, że uczniowie zachowali polską duszę pod zaborami. Jakie to piękne, jakie to szlachetne. Że tak trzeba. Że trzeba dbać o swoją kulturę. Że mamy WIELKIE SZCZĘŚCIE, że dziś możemy się uczyć polskiego w polskiej szkole. Historii w polskiej szkole. Jak to dobrze, że mamy polskich nauczycieli, tak dobrze wykształconych, którzy są w szkole po to, żeby nie trzeba było się po kątach kryć z Mickiewiczem i powstaniem styczniowym. Dzięki tym nauczycielom mowy polskiej w gębie nie zapomnimy, skąd jesteśmy nie zapomnimy i gdzie jesteśmy będziemy wiedzieć. Wszak o to walczyliśmy pod tymi zaborami. 

O polską szkołę, o polskich nauczycieli, którzy dzieje ojców naszych podadzą dalej.

Hurra, mamy to!

I co? I nic. A nawet więcej niż nic. 

Te same osoby, które podpisały się pod tym, że mamy czytać w szkole Syzyfowe prace, teraz...


Quo vadis na liście lektur? To jakaś pomyłka

Kiedy byłam nastolatką, Quo vadis Henryka Sienkiewicza było jedną z moich ukochanych książek. Czytałam je chyba z piętnaście razy - w całości i we fragmentach. Moją ulubioną sceną było nawrócenie Chilona, zaś postacią - Petroniusz. Na drugim miejscu plasował się Piotr Apostoł, na trzecim - nie pamiętam. Na pewno nie było tam jednak Ligii i Winicjusza. Już raczej Eunice.

Ta droga występuje w powieści

Po latach, gdy zaczęłam pracować w szkole, w gimnazjum miałam do wyboru omawianie Krzyżaków, Potopu lub Quo vadis. Po kilku spotkaniach ze Zbyszkiem z Bogdańca i jego dwutomowymi perypetiami w końcu zadałam dwóm ostatnim klasom powieść o chrześcijaństwie za czasów Nerona, o pierwszych męczennikach i o urokach wiary niedługo po odejściu Jezusa z Nazaretu.

A tak naprawdę to powieść o tym, jak jeden napalony przypakowany młodzieniaszek chciał pofolgować żądzom, bo mu się miłość tragicznie pomyliła z zachcianką.

Powyższą prawdę zrozumiałam dopiero, kiedy omawiałam tę lekturę za drugim razem. Wtedy do mnie dotarło, że Quo vadis jest szkodliwe.


Dlaczego, zapytacie?

Ot, na przykład dlatego, że pokazuje zły, a nawet bardzo zły model związku. Popatrzcie - Markowi Winicjuszowi wydaje się, że zakochuje się w Ligii, gdy tak naprawdę po prostu jej pożąda. Przypomnijmy - pierwszy raz ujrzał ją nagą przy fontannie. Sienkiewicz może nam mydlić oczy pięknymi zdaniami w stylu "promienie zorzy przechodziły na wylot przez jej ciało", ale my wiemy, że tu ani o zorzę, ani o promienie nie chodzi, tylko o ciało. Nagie.

Ciało, o którym Wnicjusz nie może zapomnieć, więc postanawia je w najszybszy możliwy sposób sprowadzić do swojego domu. Tak, piszę o Ligii jak o przedmiocie, ponieważ tak właśnie traktował ją na początku Marek - jak przedmiot, nie podmiot. Posłuchajcie, co mówi Petroniuszowi:

Od tej pory widziałem ją dwukrotnie i od tej pory również nie wiem, co spokój, nie wiem, co inne pragnienia, nie chcę wiedzieć, co może mi dać miasto, nie chcę kobiet, nie chcę złota, nie chcę korynckiej miedzi ani bursztynu, ani perłowca, ani wina, ani uczt, tylko chcę Ligii.
Dorośli, pozostający w zdrowych związkach, wiedzą, że drugiego człowieka nie można mieć. Co najwyżej można mieć z nim relację albo też mieć numer telefonu do niego. Ostatecznie można mieć kogoś w znajomych na Facebooku. Powtórzę jeszcze raz - dobry związek to nie taki, w którym jedna strona posiada drugą. 


Ligia zostaje sprowadzona z domu Aulusów do pałacu Nerona. W rozdziale siódmym Sienkiewicz z właściwą sobie swadą (tej swady mu serio nie odmawiam) kreśli nam obraz uczty u cezara. Wino, kobiety i śpiew. W cieście zdań okrągłych, z jakich składa się opis biesiady, ukryte są prawdziwe rodzynki - sceny z Ligią i Winicjuszem. Coś o pożądaniu, sympatii, upojeniu alkoholowym, strachu oraz, mówiąc już językiem współczesnym - molestowaniu i próbie gwałtu. 

Nie żartuję. Oczy otwierały mi się coraz szerzej, kiedy czytałam fragmenty poświęcone uczuciom Winicjusza do Ligii i Ligii do Winicjusza. Byłam zawstydzona, zażenowana i zła, że moi uczniowie musieli przebrnąć przez te sceny:

I począł patrzeć na nią, jakby chciał nasycić się jej widokiem, i palił ją oczyma. Wzrok jego ześlizgiwał się z jej twarzy na szyję i obnażone ramiona, pieścił jej śliczne kształty, lubował się nią, ogarniał ją, pochłaniał, lecz obok żądzy świeciło w nim szczęście i rozmiłowanie, i zachwyt bez granic.
Lecz bliskość jej poczęła działać i na niego. Twarz mu zbladła. Nozdrza rozdęły mu się jak u wschodniego konia. Widać i jego serce biło pod szkarłatną tuniką niezwykłym tętnem, bo oddech jego stał się krótki, a wyrazy rwały mu się w ustach. I on po raz pierwszy był tak tuż przy niej. Myśli poczęły mu się mącić; w żyłach czuł płomień, który próżno chciał ugasić winem. Nie wino jeszcze, ale jej cudna twarz, jej nagie ręce, jej dziewczęca pierś, falująca pod złotą tuniką, i jej postać, ukryta w białych fałdach peplum, upajały go coraz więcej. Wreszcie objął jej rękę powyżej kostki, jak to raz już uczynił w domu Aulusów, i ciągnąc ją ku sobie, począł szeptać drżącymi wargami:
— Ja ciebie kocham, Kallino… boska moja!…
— Marku, puść mnie — rzekła Ligia.
On zaś mówił dalej z oczyma zaszłymi mgłą:
— Boska moja! Kochaj mnie…

Lecz ze złotego niewodu upiętego pod pułapem padały tylko róże, a natomiast na wpół pijany już Winicjusz mówił jej:
— Widziałem cię w domu Aulusów przy fontannie i pokochałem cię. Był świt i myślałaś, że nikt nie patrzy, a jam cię widział… I widzę cię taką dotąd, chociaż kryje mi cię to peplum. Zrzuć peplum jak Kryspinilla. Widzisz! Bogowie i ludzie szukają miłości. Nie ma prócz niej nic w świecie! Oprzyj mi głowę na piersiach i zmruż oczy.
Winicjusz nie mniej był pijany od innych, a w dodatku obok żądzy budziła się w nim chęć do kłótni, co zdarzało mu się zawsze, ilekroć przebrał miarę. Jego czarniawa twarz stała się jeszcze bledszą i język plątał mu się już, gdy mówił głosem podniesionym i rozkazującym:
— Daj mi usta! Dziś, jutro, wszystko jedno!… Dość tego! Cezar wziął cię od Aulusów, by cię darować mnie, rozumiesz! Jutro o zmroku przyszlę po ciebie, rozumiesz!… Cezar mi cię obiecał, nim cię wziął… Musisz być moją! Daj mi usta! Nie chcę czekać jutra… daj prędko usta!
I objął ją, ale Akte poczęła jej bronić, a i ona sama broniła się ostatkiem sił, bo czuła, że ginie. Próżno jednak usiłowała obu rękami zdjąć z siebie jego bezwłose ramię; próżno głosem, w którym drgał żal i strach, błagała go, by nie był takim, jak jest, i by miał nad nią litość. Przesycony winem oddech oblewał ją coraz bliżej, a twarz jego znalazła się tuż koło jej twarzy. Nie był to już dawny, dobry i niemal drogi duszy Winicjusz, ale pijany, zły satyr, który napełniał ją przerażeniem i wstrętem.
Siły jednak opuszczały ją coraz bardziej. Daremnie, przechyliwszy się, odwracała twarz, by uniknąć jego pocałunków. On podniósł się, chwycił ją w oba ramiona i przyciągnąwszy jej głowę ku piersiom, począł dysząc rozgniatać ustami jej zbladłe usta.
W tym momencie na ratunek Ligii przychodzi Ursus. Na szczęście, bo raczej wiadomo, do czego by doszło, gdyby nie jego pomoc :(.

Dodam jeszcze smaczek z rozdziału jedenastego. Mieszane uczucia Marka Winicjusza względem Ligii. Gdyby ją miał, to sam nie wiedział, co by z nią zrobił - bił czy leżał u jej stóp. Czy to jest piękny początek prawdziwej miłości? Czy powinniśmy na lekcjach gloryfikować ten związek? Czy może raczej piętnować? Tylko jak piętnować bez rozmowy z czternasto- piętnastolatkami o relacjach, uczuciach, związkach, w końcu - o seksie? Wyobrażacie sobie taką lekcję? Temat: Seks i przemoc w Quo vadis. [W oparciu o znakomitą książkę prof. Ryszarda Koziołka Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy.] Lub: Miłość czy żądza? Charakteryzujemy uczucia Marka Winicjusza do Ligii. I tak dalej...
Wyrzec się jej, stracić ją, nie zobaczyć jej więcej, wydawało mu się niepodobieństwem i na samą myśl o tym ogarniał go szał. Samowolna natura młodego żołnierza pierwszy raz w życiu trafiła na opór, na inną niezłomną wolę, i wprost nie mogła pojąć, jak to być może, by ktoś śmiał stawać w poprzek jego żądzy. Winicjusz wolałby raczej, żeby świat i miasto zapadły w gruzy, niż żeby on nie miał dopiąć tego, czego chciał. Odjęto mu czarę rozkoszy niemal sprzed ust, więc wydało mu się, iż spełniło się coś niesłychanego, wołającego o pomstę do praw boskich i ludzkich.
Lecz przede wszystkim nie chciał i nie mógł się pogodzić z losem, albowiem nigdy niczego tak nie pragnął w życiu jak Ligii. Zdawało mu się, że nie potrafi bez niej istnieć. Nie umiał sobie odpowiedzieć, co zrobiłby bez niej jutro, jak by mógł przeżyć dni następne. Chwilami porywał go na nią gniew bliski obłędu. Chciałby ją mieć po to, by ją bić, włóczyć za włosy do cubiculów i pastwić się nad nią, to znów porywała go straszna tęsknota za jej głosem, postacią, oczyma, i czuł, że gotów by był leżeć u jej nóg.

Taki to bad boy ten nasz Winicjusz Marek. I taka dobra dziewczyna z tej Ligii Kalliny. Taka dobra, że dobroć jej chrześcijańskiego serca doprowadza w końcu żądnego przygód wiadomo jakich mężczyznę do nawrócenia i dostrzeżenia w Ligii człowieka. 

Po różnych perypetiach Ligia i Winicjusz żyli spokojnie, długo i szczęśliwie, a w kulturze dzięki nim utrwalony został kolejny obraz toksycznego związku złego chłopaka z dobrą dziewczyną, pod której wpływem ten zły staje się dobry i życie z nim jest sielanką.

No ale tak nie jest. Może bywa, ale nie jest. Nie warto angażować się w związek z nadzieją, że kogoś uzdrowi się miłością, poświęceniem etc. On/ona nie przestanie pić/bić/grać za wasze pieniądze w gry hazardowe itd. On/ona nie zmieni się po ślubie.

A teraz przyznam jednak, że kiedy miałam te piętnaście lat i pochłaniałam Quo vadis, nie zwróciłam w ogóle uwagi na sceny Ligia-Winicjusz cytowane powyżej. Romans tej dwójko nie wydawał mi się szczególnie porywający. Za to utkwiły mi w pamięci opisy uczty w ogrodach, nie mniej pikantne.

***

Quo vadis czytane przez nastolatków może być szkodliwe. No i co z tego, że szkodliwe, zapytacie. Przecież uczniowie i tak go nie przeczytają, bo jest bardzo długą powieścią historyczną napisaną pod koniec XIX wieku. Do tego lekturą obowiązkową.

Właśnie. Więc po co umieszczać Quo vadis na liście lektur? Może by utrwalać fikcję. Bynajmniej nie literacką. Szkolną.

Lucy Maud Montgomery i baby blues

Wróciłam ze szpitala do domu i miałam baby blues. 

Źródło zdjęcia: https://flic.kr/p/78NpcU

Nie przyszedł od razu, pojawił się jakoś drugiego dnia w domu, choć nie mogę za to ręczyć, bo za bardzo nie pamiętam. Zresztą nie chcę tutaj pisać o swoich przemyśleniach, przeżyciach i przejściach, tylko o literaturze. A dokładniej o jednej z książek, której fragmenty cytowałam na moim stories na Instagramie. Nawiasem mówiąc, nagrywanie stories to było coś, co pozwalało mi utrzymać kontakt ze światem poza czterema ścianami domu oraz było jednym z czynników, który pomagał mi w utrzymaniu jako takiej równowagi. 

Książka, do której wróciłam w czasie połogu, to Rilla ze Złotego Brzegu Lucy Maud Montgomery. Pisałam o niej już dawno, dawno temu tutaj, ale w zupełnie innym kontekście. Teraz, oprócz książki o wojnie, stała się dla mnie także opowieścią o baby blues, o rewolucji, jaką dziecko robi nam w życiu oraz o mieszanych uczuciach, jakie można do niego żywić. 


Odnoszę wrażenie, że w literaturze - zwłaszcza tej skierowanej do dziewcząt i kobiet - jakoś tak nie wypada mówić negatywnie o posiadaniu dzieci. U samej Montgomery w cyklu o Ani nie przypominam sobie opisów złych emocji związanych z potomstwem. Kolejne dzieci witane są z radością i miłością. W innej zaś książce, w Błękitnym zamku, jest taka rozmowa o okazywaniu czułości małemu dziecku, którą główna bohaterka podsumowuje słowami: "Kobieta zawsze to wie i marzy o tym…"

Tymczasem nie zawsze wie i nie zawsze marzy.

No dobrze, to co w końcu z tym baby blues i Rillą ze Złotego Brzegu?

Rilla Blythe, córka Ani i Gilberta ma piętnaście lat, gdy wybucha pierwsza wojna światowa. Dziewczyna, zbierając dary dla Czerwonego Krzyża, znajduje w jednym z domów osierocone niemowlę. Nie będę tutaj wnikać w szczegóły zdarzenia, dość, że zdjęta litością dziewczyna postanawia wziąć dziecko do domu. Zaś w domu (tutaj również oszczędzę Wam szczegółów co, jak i dlaczego) podejmuje kolejne postanowienie - zajmie się chłopcem, dopóki jego walczący na wojnie ojciec po niego nie wróci. 

Dziewczyna, mimo że opiekuje się małym Jasiem bardzo sumiennie, nie lubi go. Łapcie cytat (pogrubienia pochodzą ode mnie):

Chciałabym polubić trochę to dziecko. Wówczas byłoby mi o wiele lżej, ale nie mogę. Słyszałam kiedyś, że jak się opiekować nawet obcym dzieckiem, to mimo woli przywiązuje się do niego. Ale ja nie mogę. Po prostu jest okropną zawadą, we wszystkim mi przeszkadza. Krępuje mnie na każdym kroku - i teraz właśnie kiedy organizuję Młody Czerwony Krzyż. Wczoraj wieczorem także nie mogłam pójść na przyjęcie do Alinki Clow, chociaż bardzo tego chciałam. Oczywiście ojciec nie jest znowu taki bezwzględny i czasem mogę wyjść wieczorem na jakieś dwie godziny, ale wiem, że byłby bardzo niezadowolony, gdybym wyszła na cały wieczór i pozostawiła dziecko mamie albo Zuzannie.
Mam taką hipotezę interpretacyjną, że Montgomery pozwoliła sobie tutaj na napisanie czegoś negatywnego o posiadaniu dziecka tylko dlatego, że osoba, która się nim opiekuje, nie jest jego matką. Matce bowiem w powieściowym świecie przedstawionym nie przystoją takie uczucia. Matka przecież "zawsze to wie i zawsze marzy", a nie głośno mówi, że dziecko jest zawadą i absorbuje ją na tyle, iż może wyjść na TYLKO jakieś dwie godziny.

Cóż, to wyjście na jakieś dwie godziny z domu to jest teraz, jak to piszą w internetach, story of my life. I pewnie historia każdej mamy małego dziecka. I te uczucia negatywne też są. I nie należy się ich wstydzić ani się za nie obwiniać. Może w powieściowym świecie tak jest, ale w tym realnym baby blues nie można przemilczeć, lekceważyć, udawać, że jest OK. Ze swojego doświadczenia powiem - szukajcie wsparcia w tym czasie. Nawet więcej: wymagajcie wsparcia w tym czasie.

Czy Rilla polubiła w końcu Jasia?


Rilla w swoim pamiętniku skwapliwie zapisywała każdy funt, jaki dziecko przybrało na wadze. Uważnie go obserwowała, karmiła, przewijała, była dumna z rozwoju Jasia, niekiedy martwiąc się tym, czy wszystko z nim w porządku. Natomiast bardzo długo nie kochała chłopca. 

Minęło pięć miesięcy nim Rilla uświadomiła sobie, że kocha swoje wojenne dziecko. Pięć miesięcy od "okropnej zawady" do rozkosznego malca. Tutaj będzie długi cytat, ale warto się z nim zapoznać. Zostawiam go już bez komentarza, za to z moimi pogrubieniami. 

Tego wieczora Rilla była bardzo zmęczona i z prawdziwą rozkoszą wsunęła się pod ciepłą kołdrę, chociaż ani na chwilę nie opuszczała jej myśl o tym, co się teraz działo z Jimem i Jerrym. Rozgrzała się już porządnie i zaczynała zasypiać,, gdy nagle mały Jaś wybuchnął głośnym płaczem. 
Rilla postanowiła pozwolić mu się wypłakać. Kierowała się zresztą metodą Morgana. Wszakże Jasiowi było ciepło, fizycznie czuł się dobrze i był najedzony. W takich okolicznościach nie należało go psuć pieszczotami i stanowczo zadecydowała, że tym razem nie wstanie. Niech sobie popłacze, aż się zmęczy i zaśnie wreszcie. 
Lecz wyobraźnia poczęła dręczyć Rillę. „Przypuśćmy - pomyślała - że ja jestem takim małym, bezradnym stworzeniem pięciomiesięcznym, mam ojca gdzieś daleko we Francji, a matkę, która by się tak o mnie troszczyła, głęboko w grobie na cmentarzu. Przypuśćmy, że  leżę w kołysce w dużym, ciemnym pokoju i nikogo nie ma, kto by się o mnie zatroszczył. Przypuśćmy, że nie ma ani jednej ludzkiej duszy na świecie, która by mnie kochała, bo ojciec nie może mnie kochać, gdyż mnie nigdy w życiu nie widział i nikt mu o moim przyjściu na świat nie doniósł. Czy ja bym w takiej sytuacji także nie płakała? Czy nie czułabym się opuszczona i pozostawiona bez opieki?
Wyskoczyła z łóżka. Wyjęła Jasia z kołyski i położyła go na łóżku przy sobie. Rączki jego były zupełnie zimne. Lecz nagle przestał płakać. I wówczas, gdy przytuliła go do siebie w ciemnościach, Jaś nagle zaśmiał się głośnym, prawdziwym, szczerym, wesołym, pełnym zachwytu śmiechem! 
- Ach, ty kochane maleństwo! - zawołała Rilla. - Taki jesteś uradowany, że masz kogoś przy sobie, że nie pozostawiono cię w samotności w wielkim, ciemnym pokoju? - W tej chwili dopiero zorientowała się, że ma ochotę go pocałować, i natychmiast to uczyniła. Całowała jego gładką, pachnącą główkę, jego pucołowate policzki i małe, zimne rączęta. Pragnęła uściskać go, przytulić, jak ściskała i tuliła niegdyś w dzieciństwie małe kociaki. Jakaś szalona radość i duma owładnęła całą jej istotę. Nigdy jeszcze nie zaznała takiego uczucia.
W kilka minut potem Jaś spał już spokojnie, a gdy Rilla przysłuchiwała się jego cichemu, regularnemu oddechowi i czuła ciepłe, maleńkie ciałko przytulone do niej, zorientowała się wreszcie, że pokochała to wojenne dziecko
„On jest przecież taki rozkoszny” - pomyślała sennie, zapadając powoli w głęboką drzemkę.
A jak tam u Was? Macie jakieś przemyślenia związane z baby blues?

Wszystkie cytaty pochodzą z tłumaczenia Janiny Zawiszy-Krasuckiej

Co zobaczyły księżniczki? Twórcze pisanie z "Marzycielkami" Jessie Burton



W dzisiejszym wpisie dzielę się czwartą i tym samym ostanią lekcją z cyklu przygotowanego w oparciu o fragmenty powieści Marzycielki Jessie Burton. Poprzednie lekcje znajdziecie tutaj:



Lekcja 3. O ojcu, który zamknął córki w pokoju bez okien. Trzecie spotkanie z "Marzycielkami"

I jeszcze raz przypomnę - warto zapoznać się z tą książką w całości. Warto sprezentować ją sobie lub znajomej małej księżniczce :)

Lekcja 4.
Temat: Co zobaczyły księżniczki?

Po serii zajęć, na których głównie dyskutowaliśmy z uczniami, tworzyliśmy notatki, zastanawialiśmy się nad rozwiązaniem różnych problemów, ta lekcja poświęcona będzie pisaniu inspirowanemu fragmentem książki oraz ilustracją. 


Tok lekcji

1. Przypomnienie tego, co zostało ustalone na poprzednich lekcjach cyklu: czym są marzenia i o czym można marzyć, jakie talenty miały księżniczki z Kalii i jakie przeszkody napotkały w realizacji marzeń, dlaczego ich ojciec zdecydował się na odizolowaniu córek od świata, jaka była sytuacja dziewcząt w Kalii itd.


2. Mówimy uczniom, że na dzisiejszej lekcji ostatni raz spotkamy się z kalijskimi księżniczkami. Zostawimy je w pewnym kluczowym dla opowieści momencie i spróbujemy na podstawie tego, co już przeczytaliśmy i co dziś przeczytamy oraz jednej z ilustracji zamieszczonych w książce, dopisać trochę dalszego ciągu ich historii.

3. Czytamy fragment pt. Tajemnica portretu

Tajemnica portretu

Tamtego wieczoru – tego wyjątkowego wieczoru, gdy wszystko się zmieniło – przypadała kolej Fridy na opowiadanie historii.
Wszystkie siostry przysiadły na jej łóżku, jak więc nietrudno sobie wyobrazić, zapanował na nim niemały ścisk. Księżniczki zawsze się cieszyły, gdy to Frida snuła opowieści, bo jako najstarsza z sióstr miała najwięcej wspomnień dotyczących królowej Laurelii.
W rzeczywistości historie te były tylko po części odbiciem przeszłości, po części zaś dziełem jej własnej wyobraźni.
— Kto by tam zauważył różnicę? — zwykła mawiać.
Lampy jak zwykle się paliły — mroki pomieszczenia rozjaśniało dwanaście rozjarzonych kul. Jakby mieszkały wewnątrz szkatułki na biżuterię, tak jasno lśniły w złotym blasku ich włosy i jedwabne piżamy.
Frida miała właśnie rozpocząć opowieść, gdy raptem uniosła jedną z lamp i skierowała ją w stronę portretu matki.
— Chwileczkę. Czy ktoś ruszał obraz? — zapytała. — Wygląda na… przekrzywiony.
Ciąg dalszy fragmentu przewidzianego na tę lekcje znajdziecie TUTAJ.


4. Pokazujemy uczniom ilustrację ze strony 60 powieści – najlepiej wyświetlić ją za pomocą rzutnika na ekranie, w dużym formacie. Informujemy, że jest to drzewny pałac, do którego trafiły księżniczki dzięki tajemniczemu przejściu za obrazem. Na ilustracji widać tylko wycinek wnętrza tego miejsca, dlatego może ona, razem z tekstem przeczytanym przed chwilą, stanowić dobrą bazę dla pisania kreatywnego lub tworzenia ilustracji bądź plakatu.
Ilustracja autorstwa Angeli Barrett z polskiego wydania Marzycielek Jessie Burton (Wydawnictwo Literackie 2019)

5. Teraz, w zależności od wieku i możliwości uczniów, zadajemy klasie jedno z ćwiczeń – do wykonania indywidualnie lub w zespołach:

  • Na podstawie tekstu oraz ilustracji wyobraź sobie miejsce, do którego trafiły księżniczki. Opisz je w kilku [nauczyciel powinien dookreślić, ilu] zdaniach.
  • Na podstawie tekstu oraz ilustracji oraz korzystając z własnej wyobraźni napisz opowiadanie pt. „Noc w tajemniczym drzewnym pałacu”.
  • Na podstawie tekstu oraz ilustracji wykonaj rysunek wnętrza tajemniczego drzewnego pałacu. W kilku zdaniach napisz, co twoim zdaniem księżniczki tam robiły.

6. Aby uczniowie jeszcze bardziej mogli wczuć się w klimat opowieści Burton, można im podczas pracy włączyć muzykę jazzową, na przykład tę playlistę standardów jazzowych z klarnetem:




7. Nauczyciel może poświęcić na realizację tego tematu jedną lub dwie jednostki lekcyjne. Z mojego doświadczenia pracy w szkole podstawowej wynika, że powinna wystarczyć jedna jednostka, pod warunkiem, że prace uczniów nie będą oceniane na stopień.

Proponuję tutaj inne rozwiązanie – uczniowie piszą pracę w całości na lekcji, ale nauczyciel traktuje ją jak brudnopis. Sprawdza prace uczniów, poprawia błędy, a na kolejnej lekcji omawia prace, wskazuje najczęściej powtarzające się błędy. Następnie uczniowie piszą już pracę na czysto – w klasie lub w domu. Polecam pierwsze rozwiązanie. Mamy wtedy pewność, że praca uczniów jest w pełni samodzielna, a w razie większych problemów to my możemy im pomóc. Nawet jeśli pisanie na lekcji wydaje się czasochłonne, to zaprocentuje w przyszłości – uczniowie z lekcji na lekcję będą pisać lepiej i szybciej, a my poznamy indywidualny styl każdego z nich.

8. Lekcja kończy się zebraniem lub prezentacją wybranych prac uczniów. Nauczyciel powinien też zaznaczyć, że o tym, co naprawdę działo się w drzewnym pałacu, można dowiedzieć się z książki Jessie Burton Marzycielki. Być może zachęci to niektóre dzieci do sięgnięcia po tę powieść.


Podsumowanie

Proponowane scenariusze lekcji, których podstawą są fragmenty Marzycielek Jessie Burton, nie wyczerpują tematów, które można realizować na podstawie tej powieści. Gdyby omawiać z uczniami całość, dobrze byłoby przeczytać Stańcowane pantofelki Grimmów (tutaj podawałam link do baśni), które stały się punktem wyjścia powieści i porównać oba teksty. Można by także przyjrzeć się scenom w drzewnym pałacu i temu, co lwica przekazuje dziewczętom. Można napisać charakterystykę księżniczek, rozważać komu i dlaczego objawia się drzewny pałac, pokusić się o inscenizację fragmentów powieści, pochylić się bardziej nad sytuacją dziewcząt w Kalii i porównać z sytuacją dziewcząt w innych lekturach, nie tylko w świecie rzeczywistym, jak to proponuję w lekcji 3. Na podstawie książki można tworzyć aktywne lekcje, np. w formie pokojów zagadek czy pracy metodą stacji. Ogranicza nas tylko własna wyobraźnia i oczywiście inne okoliczności np. czas, jakim dysponujemy i nastawienie uczniów do omawianego materiału.

Dla tych uczniów, którzy zachęceni omówionymi na lekcji fragmentami przeczytają całość, przygotowałam quiz składający się z dwudziestu pytań ułożony na platformie Quizizz dla uczniów: https://quizizz.com/admin/quiz/5c40b8005c3829001a1a99b7. Quiz można przeprowadzić w szkole lub zadać uczniom w ramach pracy domowej, podając adres join.quizizz.com i podając kod do gry, który generuje zalogowany na stronie nauczyciel. Warto potem nagrodzić uczniów plusami czy dodatkową oceną. 

Mam nadzieję, że lektura Marzycielek – zarówno całości jak i wybranych przeze mnie wyjątków – przyniesie Wam wiele radości z zanurzenia się w tym na poły tylko baśniowym świecie, przesyconym marzeniami nietypowych księżniczek i muzyką jazzową. 


Cele z podstawy programowej dla klas IV-VI SP realizowane na lekcji

I. Kształcenie literackie i kulturowe.
2. Odbiór tekstów kultury. Uczeń:
12) dokonuje odczytania tekstów poprzez przekład intersemiotyczny (np. rysunek);

II. Kształcenie językowe.
4. Ortografia i interpunkcja. Uczeń:
1) pisze poprawnie pod względem ortograficznym oraz stosuje reguły pisowni;
2) poprawnie używa znaków interpunkcyjnych: kropki, przecinka, znaku zapytania, znaku wykrzyknika, cudzysłowu, dwukropka, średnika, nawiasu.

III. Tworzenie wypowiedzi.
1. Elementy retoryki. Uczeń:
3) tworzy logiczną, semantycznie pełną i uporządkowaną wypowiedź, stosując odpowiednią do danej formy gatunkowej kompozycję i układ graficzny; rozumie rolę akapitów w tworzeniu całości myślowej wypowiedzi;
5) zna zasady budowania akapitów;
2. Mówienie i pisanie. Uczeń:
1) tworzy spójne wypowiedzi w następujących formach gatunkowych: opowiadanie (twórcze, odtwórcze), opis;
3) tworzy plan odtwórczy i twórczy tekstu;
7) tworzy opowiadania związane z treścią utworu, np. dalsze losy bohatera, komponowanie początku i zakończenia na podstawie fragmentu tekstu lub na podstawie ilustracji.

IV. Samokształcenie. Uczeń:
1) doskonali ciche i głośne czytanie.