Niezwykły opis zwykłego miejsca, czyli staramy się patrzeć jak Ania Shirley

05:14 Karolina Starnawska 2 Comments


Z klasą VI Anię z Zielonego Wzgórza skończyłam omawiać już jakiś czas temu. Teraz kończymy Tego obcego, ale po głowie nadal chodzi mi kilka pomysłów na teksty o Ani...

Planując pracę z tą lekturą, postanowiłam, że powtórzymy - a jakże! - opis. Książka Lucy Maud Montgomery nie jest ich, jak wiemy, pozbawiona. W przeciwieństwie jednak do innych słynnych opisów, tych z W pustyni i w puszczy, nie mamy tu do czynienia z egzotyką, a z krajobrazem nam bliskim. Las, pole, jezioro, droga - nawet jeśli mieszkamy w mieście, zapewne widzieliśmy takie miejsca choć raz w życiu.
Te zwyczajne miejsca stają się jednak niezwykłe dzięki wyobraźni Ani Shirley. Zanim dzieci przystąpiły do pisania własnych prac, przeanalizowaliśmy dwa fragmenty lektury - opis Białej Drogi Rozkoszy i Jeziora Lśniących Wód. Tak wyglądała część notatki w zeszycie:

Tutaj z tablicy nie wszystko zostało spisane...

O, pani nauczycielka nie poprawiła wszystkich błędów :(

W ćwiczeniu tym chodziło przede wszystkim o wypisanie wszystkich określeń rzeczowników (epitet alert!) i zwrócenie uwagi uczniów na to, jak wiele przymiotników zostało użytych w krótkich przecież opisach. 

Po dwóch jednostkach lekcyjnych, w czasie których robiliśmy pokazane wyżej notatki, uczniowie dostali pracę domową: Napisz niezwykły opis zwykłego miejsca. Publikuję (za zgodą ucznia) pracę, która wśród innych, także dobrych, wyróżniała się oryginalnymi porównaniami. 




Niezwykły opis zwykłego miejsca. Praca ucznia klasy VI

Moje podwórko, znajduje się przy cichej a zarazem żywej i niezwykle ruchliwej ulicy.
Jest bardzo tajemniczym miejscem. Powiedziałbym, że jest niczym tajemniczy ogród, lecz kwiatów tu raczej nie znajdziesz. 
Podwórko wydaje się być pospolitym podwórkiem na którym nic a nic się nie dzieje. Natomiast ja mieszkam już tu dwanaście lat i miałem już okazję przyjrzeć mu się z bliska. Gdy tak przyglądałem się temu podwórku, dostrzegłem w nim pewną ciekawą cechę, mianowicie różnorodność. 
Miejsce to wydaje się być kotłem, w którym mieszczą się humory wszystkich mieszkańców zabytkowych kamienic otaczających to miejsce. 
Czasem można zobaczyć jak jakaś rodzina grilluje i je wspólnie obiad, a robią to zawsze przy schodach prowadzących w dół, do drzwi, które skrywają za sobą miejsca, w których jeszcze nie byłem. Grillują zawsze popołudniami, gdy dzieci wracają ze szkół, a rodzice z pracy, wtedy słońce pięknie oświetla zachodnią połowę podwórka, a połowę zakrywa cień 
Jednak nie tylko ta jedna rodzina odwiedza to miejsce. 
Raz można tam zobaczyć dzieci grające w piłkę, raz rodzinę wspólnie jedzącą obiad, a czasem w nocy można usłyszeć, że komuś wybito szybę w oknie. 
Podwórko to jednak zostaje dla mnie zagadką.

No cóż, niby spokojne, a jednak nigdy nie wiadomo, czym może zaskoczyć.          





2 komentarze:

Po naszymu, czyli jak uczennica zrobiła za mnie lekcję

04:05 Karolina Starnawska 0 Comments

Nie jest tajemnicą, że uczę w szkole w Bytomiu, czyli na Śląsku. Każdy, kto był tu choć raz na pewno słyszał na ulicach polszczyznę nieco odmienną od ogólnej. Gwara jest w tym regionie ciągle żywa i kilkoro moich uczniów oraz studentów, a także znajomych posługuje się nią w domu. Gwara śląska przekazywana była właśnie w ten sposób - ustnie z ojca na syna, z matki na córkę. Oczywiście obecnie dostępne są różne książki napisane gwarą, jeden z producentów telefonów oferuje także możliwość ustawienia śląszczyzny jako języka telefonu. Jest też Wikipedia po śląsku.



"Uczeń zna cechy języka i kultury swojego regionu" to wymaganie z podstawy programowej dla gimnazjum. Jednak kiedy pewnego dnia przyszła do mnie uczennica klasy VI i zapytała, czy może zrobić lekcje o gwarze śląskiej (którą mówi w domu) - naturalnie zgodziłam się. Trzeba wspierać takie nieoczekiwane inicjatywy uczniów :).

Karolina do lekcji przygotowała się bardzo dobrze; zaryzykowałabym stwierdzenie, że ma dryg do nauczania, a na pewno jest dobrą obserwatorką lekcji i potrafiła odtworzyć jej strukturę.

Przebieg lekcji

1. Uczennica pokazała prezentację, którą zrobiła sama. Oczywiście każdy slajd był odpowiednio komentowany. Cała prezentacja dostępna jest tu: prezentacja o gwarze śląskiej



Była to część teoretyczna lekcji, którą na potrzeby publikacji nieco poprawiłam (literówki, błędy edycji itp.). Nie ingerowałam w nią jednak bardzo - zapewniam! 

2. Po części teoretycznej nastąpiła część praktyczna, czyli ćwiczenia sprawdzające czy klasa VI zapamiętała coś z prezentacji. I tutaj wielki ukłon dla Karoliny, ponieważ potrafiła w praktyce wykorzystać to, co ja od czasu do czasu robię na lekcjach.

Uczennica zrobiła aż trzy gry w LearnigApps! Milionerów, odmianę przez przypadki (tutaj dodatkowo wykorzystała wiedzę o odmianie wyrazów!) oraz wykreślankę. Do wykreślanki podchodziły chętne osoby, pozostałe gry rozwiązywane były zgodnym chórem :).



Emocje sięgnęły zenitu, kiedy pojawił się quiz w Kahoot! Zobaczcie, jak rozwiązywała go klasa VI.


Uwaga! Linki do wszystkich gier znajdują się na ostatnim slajdzie prezentacji

Lekcja trwała 45 minut. Na drugiej jednostce Karolina puściła jeszcze klasie piosenkę zaśpiewaną po śląsku (POLECAM!), a potem wtrąciłam się ja, pokazując jeszcze kilka filmików związanych z gwarą śląską i... podlaską oraz językiem kaszubskim.

Tutaj wytłumaczę się, dlaczego konsekwentnie używam terminu "gwara śląska". Proszę obejrzeć ten krótki filmik:


Inne nagrania przydatne na lekcji o terytorialnym zróżnicowaniu polszczyzny:
  • piosenka współczesna inspirowana śląskim folklorem i napisana gwarą - jedna z moich ulubionych! Chwila Nieuwagi, Pedziała mi matka,
  • dowolnie wybrany przez nauczyciela fragment filmu U pana Boga za piecem lub U pana Boga w ogródku,
  • piosenka zaśpiewana w gwarze warmińskiej: Na stawigudzkim polu
  • Język kaszubski - coś, czego przeciętny Polak nie zrozumie :).
Oczywiście w zestawieniu mogłaby pojawić się jeszcze gwara podhalańska, o której, przyznam, zapomniałam na lekcji...

Karolina za przygotowanie lekcji otrzymała szóstkę, a ja niecierpliwie czekam na zgłoszenia innych uczniów, którzy chcieliby pokazać klasie to, czym się interesują, a co związane jest z językiem lub literaturą. Kto wie, może ktoś mnie jeszcze zaskoczy... :)

A czy Wasi uczniowie przygotowują lekcje? A może Wy, jako uczniowie, prezentowaliście coś klasie?

0 komentarze:

Powieść, którą omawiam od końca

14:36 Karolina Starnawska 0 Comments


Władca much... W tym roku omawiałam tę powieść trzeci raz w ramach realizowania zapisu podstawy programowej dla III etapu edukacyjnego: "wybrana powieść współczsna z literatury polskiej i światowej (inna niż wskazana wyżej)". Oczywiście możemy dyskutować o granicach współczesności... Książka została wydana w 1954 roku i dla uczniów są to już czasy zamierzchłe, jednak ja osobiście uważam, że dzisiejsza młodzież powinna znać treść powieści Wiliama Goldinga. Poza tym, że to świetna książka, to jej tematyka pokaże uczniom, że o upadku świata mówią nie tylko Igrzyska Śmierci czy Więzień Labiryntu. I że o tym upadku można mówić, odwołując się do pewnych symboli, alegorii, do Biblii.

Omawiając tę powieść, nie stosuję raczej metod aktywnych, zabaw, przekładu intersemiotycznego. Wolę skupić się na wybranych, ważnych (z mojego punktu widzenia) fragmentach tekstu. Nie każę uczniom pisać planu wydarzeń, czy charakterystyki bohaterów. Chcę natomiast, aby dobrze zrozumieli to, co zostało przeczytane przez nich i co przeczytamy wspólnie na lekcji. Dlatego też omawianie Władcy much zaczynam od końca... I nie interesuje mnie w tym momencie to, czy ktoś zdążył doczytać lekturę, czy też nie.

Cały czytany na lekcji fragment jest dość długi i dzieli się na dwie części.

1. Ralf ścigany przez dzikich

Zaczynamy tutaj:




Pod koniec opowieści eskalacja nienawiści na wyspie osiąga apogeum. Myśliwi, ogarnięci jakimś dziwnym szałem, chcą zabić Rafla. Ten ukrywa się jak ścigana zwierzyna. Dzicy podpalają wyspę. Ich dzidy - kije zaostrzone na obu końcach - stają się nagle śmiercionośną bronią.

Ralf nie wytrzymuje i, w przypływie paniki, opuszcza kryjówkę. Ucieka na plażę i byłaby to ucieczka beznadziejna, samobójcza, gdyby nie to, że...

2. Dorosły na plaży

... na plaży pojawia się dorosły. I to niejeden. Okazuje się, że - o ironio! - podpalenie wyspy przez dzikich sprawiło, że stała się ona widoczna dla statku brytyjskiej marynarki.


Najważniejszym dla mnie fragment, na którym zawieszam interpretację całego fragmentu, ba! całej powieści jest dla mnie ten:

- Czy są tu z wami jacyś dorośli... jacyś starsi? 
Ralf potrząsnął w milczeniu głową. Odwrócił się w bok. Na plaży, w zupełnym milczeniu, stali półkolem mali chłopcy z ciałami pomazanymi barwną glinką i zaostrzonymi patykami w rękach.

Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie to bardzo mocny fragment. Dzicy, którzy jeszcze przed chwilą byli bezwzględnymi myśliwymi, opętanymi morderczym szałem, w oczach dorosłego oficera stają się na powrót tym, kim byli na początku powieści: bandą dzieci. Wydobycie tego kontrastu pozwala na głęboką interpretację powieści oraz zadanie kilku(nastu) pytań bardziej filozoficznych niż sprawdzających wiedzę i umiejętności ucznia.

Jakie to pytania? O, to już zależy od klasy i od tego, w którą stronę pójdzie rozmowa, jakie pojawią się uczniowskie spostrzeżenia, wątpliwości. Jeśli się nie pojawią, jest trudnej, na lekcji wykładam swój punkt widzenia, swoją interpretację. Nie przepadam za tym, bo mam wrażenie, że to moje patrzenie na tekst staje się dla uczniów jedynym słusznym.

Co jeszcze robimy z Władcą much?

  1. W tym roku raz jeszcze czytaliśmy fragment prezentujący uczucia Ralfa w momencie, w którym był ścigany. Identyfikowaliśmy i wypisywaliśmy nazwy stanów emocjonalnych chłopca. Pisaliśmy opis jego przeżyć wewnętrznych (w pierwszej osobie). W ramach pracy domowej uczniowie mieli wybrać dowolny fragment powieści i przeredagować go na opis przeżyć. Poszło dobrze.
  2.  Czytamy fragment mówiący o zabiciu Simona, analizujemy zachowania bohaterów.
  3. Rzecz jasna mówimy też najpierw o bohaterach, czasie, miejscu akcji, znaczeniu tytułu itp.
  4. Omawiamy kwestię zła w człowieku, szczególnie zła w dziecku.
  5. W tym roku naturalnie jakoś wyszło, że jako kontekst przeczytaliśmy fragment Igrzysk Śmierci oraz obejrzeliśmy kilka scen ekranizacji tej powieści. Szczegóły we wpisie: Katniss, Peeta i banda chłopców na bezludnej wyspie.
  6. Uczniowie piszą opowiadanie pod ogólnym tytułem Losy bohaterów powieści po powrocie do domu. W tym roku kilkoro uczniów kazało Ralfowi lub Jackowi popełnić samobójstwo.
  7. Gramy w taką grę: Lord of the Flies


Wypisane tutaj pomysły nie pretendują do miana zwartego cyklu lekcji* ani nie wyczerpują tematów, które można poruszać, omawiając powieść Goldinga. Uważam, że warto się jej przyjrzeć i zachęcam do jej omówienia w Waszych klasach.

* Naturalnie mój cykl lekcji był zwarty i przemyślany. Tutaj zapisuję swoje pomysły po jakimś miesiącu od omówienia powieści, a nie mam pod ręką kompletu notatek :).


W poście wykorzystałam fragmenty powieści Wiliama Goldinga Władca much w tłumaczeniu Wacława Niepokólczyckiego.


0 komentarze:

Uczeń też czytelnik i polecać umie: "Więzień Labiryntu"

00:30 Karolina Starnawska 0 Comments

Chciałoby się napisać jak nastolatka: "Hejka Kochani, długo mnie nie było! Miałam mnóstwo pracy, sprawdziany, kartkówki, lektury... Nie dało się żyć!". 

Cóż, styl może nie mój, ale w sumie to wyżej to prawda :). W szkicach mam cztery wpisy, w głowie drugie tyle, a czas jakoś dziwnie mi uciekł... Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Ale - przejdźmy do rzeczy!

Dziś chciałabym zacząć nowy cykl na blogu. Czy będzie to rzeczywiście cykl, czy też jednorazowa notka - czas pokaże. 

Otóż wyobraźcie sobie, że moi uczniowie czytają - i to nawet dość sporo. Czy wszyscy? Nieee... Ale są tacy, którzy przychodzą z książką na lekcję i pewnie najchętniej by ją sobie poczytali, zamiast odmieniać rzeczownik przez przypadki... Postanowiłam więc pokazać tutaj, co czytają, co im się podoba. Może ich rekomendacje pomogą Waszym uczniom w wyborze samodzielnej lektury. W końcu co rówieśnik, to nie belfer! :)

Uczniowie szkoły podstawowej i gimnazjum uczą się wyrażać w mowie i piśmie swoje opinie, nie uczą się jednak pisania recenzji. Nie traktujmy więc ich wypowiedzi zbyt surowo...

Dziś prezentuję krótką opinię o powieści Więzień Labiryntu Jamesa Dashnera autorstwa Nataszy z klasy VI. Zadaniem uczennicy było wypisanie trzech zalet tej książki.

Obrazek znajduje się na
www.empik.com
 Trzy zalety książki „Więzień Labiryntu"

Pierwszą zaletą tej książki jest to, że pokazuje jak mocna może być przyjaźń. Głównego bohatera, Thomasa, łączą silne więzi z innymi postaciami z książki. Potrafi zrobić wiele, by przyjaciele mogli przeżyć.

Drugą zaletą powieści jest to, że możemy zobaczyć, co mogłoby się stać, gdyby nadeszły ciężkie czasy dla ludzkości. Kto by pomagał ludziom, kto nie, a kto by zostałby do tego zmuszony.  
Trzecią zaletą jest to, że [książka] pokazuje jak grupa zwykłych nastolatków zachowuje się zdana tylko na siebie. Kto stanie się wrogiem, a kto sprzymierzeńcem. 
Warto przeczytać tę książkę, nie tylko z powodu wymienionych zalet, ale też dlatego, że jest to po prostu ciekawa i wciągająca lektura.

Dodam jeszcze, że - zdaniem Nataszy - książka jest duża lepsza niż film!

0 komentarze:

Polonistka i kółko TIK

06:17 Karolina Starnawska 1 Comments

Jestem polonistką, umiem zrobić wszystko - że tak zacznę z przymrużeniem oka. A teraz przejdę do rzeczy...





W tym roku szkolnym miałam nie angażować się w żadne dodatkowe szkolne zajęcia. Tylko dwie klasy, ja i język polski! (To ze względu na pełen etat na uczelni.) Kiedy jednak pewnego lipcowego poranka, kiedy to podziwiałam sobie najspokojniej w świecie panoramę Lizbony, zadzwonił telefon ze szkoły, a moja koleżanka polonistka i wicedyrektorka w jednym zapytała, czy nie chciałabym prowadzić kółka technologii informacyjno-komunikacyjnych - nie potrafiłam oprzeć się pokusie. Wzięłam!

Kółko TIK w szkole podstawowej


Zajęcia kółka TIK, zwanego przeze mnie kółkiem TrIK odbywają się co piątek i trwają dwie godziny lekcyjne. Jest więc wystarczająco dużo czasu na robienie ciekawych rzeczy. Ponieważ podstawówkę mamy niewielką i w tym samym czasie są zajęcia jeszcze trzech innych kółek (zajęcia teatralne po niemiecku, robotyka i Klub Młodego Historyka), mam w klasie tylko ośmioro dzieci. Każde siedzi przy swoim komputerze, a Internet hula, aż miło (no, to nie do końca prawda; czasem troszkę wolniej niż byśmy chcieli...).

Po co nam takie kółko?




Wystarczy przejść się po korytarzu w czasie przerwy, by stwierdzić, gdzie młodzi ludzie wsadzają swoje noski. Nie w książki, niestety, a w komórki. Skoro przed różnego rodzaju ekranami spędzają tak dużo czasu, czemu nie pokazać im, że istnieją w Internecie takie rzeczy, o jakich im się nie śniło? Służące i rozrywce, i nauce jednocześnie!

Celem istnienia kółka jest wprowadzenie ucznia w świat internetowych, i nie tylko, nowinek, które mogą wspomóc jego edukację. Które będą uczyć i bawić. Moim zadaniem jest też nauczenie wyszukiwania informacji (to cel długofalowy), korzystania z różnych zasobów zamieszczanych w Internecie oraz stania na straży własnej prywatności.

A co w programie?



Program kółka TrIK układałam sama, wybrałam więc te narzędzia, które sama stosuję i lubię. Do tej pory poznaliśmy:
  • Edmodo - służy mi na zajęciach do przesyłania wszystkim linków, poleceń itp.,
  • Padlet - tutaj uczestnicy zajęć zgromadzili zasady dotyczące bezpiecznego korzystania z Internetu,
  • Canvę - to jest moja faworytka! Uwielbiam tę stronę, na której w prosty sposób można stworzyć ładne i funkcjonalne grafiki do zastosowania na blogu, fanpejdżu itp. Tutaj można obejrzeć rezultaty prac polonistyczno-graficznych dziewcząt z kółka --> klik!,
  • StoryboardThat - strona do robienia komiksów. Znajdziemy tu bardzo bogaty wybór obrazków. Jedyny mankament - polskie znaki znikają po zapisaniu projektu i jego eksporcie...
  • Bloggera - tak, od kilku zajęć uczniowie pracują nad blogami. Adresów tutaj jednak nie ujawnię - jeśli będą chcieli, napiszą w komentarzach :).
  • YouTube jako serwis darmowej muzyki dla twórców filmików.

Co dalej?


W dalszym ciągu uczniowie będą aktualizować swoje blogi, robić grafiki w Canvie, przypinać informacje na Padlecie. Poza tym potrenują trochę ortografię, wrócą do LearningApps (korzystaliśmy z tego na wielu lekcjach w klasie V), nauczą się robić proste animacje, mówiące avatary, prezentacje w Prezi... Poza tym mam zamiar nauczyć ich korzystać z darmowych zdjęć na Flickr oraz... ale to na razie zostawię dla siebie :).

Zapraszam do śledzenia Facebooka - staram się tam publikować nasze prace i informować o tym, z czego korzystam.

Podzielcie się też ciekawymi stronami, z których korzystacie. Będzie mi bardzo miło! :)

1 komentarze:

Katniss, Peeta i banda chłopców na bezludnej wyspie

08:15 Karolina Starnawska 6 Comments


Proszę przyznać się (w duchu) - kto czeka na drugą część Kosogłosa? Ja - zdecydowanie!

Jestem fanką serii Igrzyska Śmierci, stworzonej przez Suzanne Collins, od czasu obejrzenia pierwszego zwiastuna pierwszego filmu. To właśnie on zachęcił mnie, bym w końcu sięgnęła po książki, które wcześniej jakoś omijałam... Opis na tylnej okładce nie wydawał mi się zbytnio interesujący; spodziewałam się po nim raczej produkcji jakościowo zbliżonej do Zmierzchu. Cóż, miałam przyjemną niespodziankę!


Igrzyska Śmierci - ekranizacja


Najpierw, w 2012 roku, obejrzałam ten film sama, a potem z uczniami - do kina zabrałam swoją klasę wychowawczą. Po seansie oczywiście omówiliśmy Igrzyska... na lekcji polskiego. Moja klasa to był zbiór sceptyków, więc najpierw posypały się słowa krytyki :), ale wiem, że część osób sięgnęła po książkę i na pewno czeka na ostatnią część filmowej opowieści. 

Słowem - jeśli chodzi o Igrzyska Śmierci, to lubię i książkę, i film.


Igrzyska... na polskim


W tym roku szkolnym miałam (mimo próśb niektórych uczniów, wyrażanych jednak raczej słabym głosem) nie oglądać Igrzysk na lekcji. Los jednak zadecydował inaczej ;). Otóż omawiałam jedną z moich ulubionych powieści - Władcę Much Williama Goldinga - i robiłam zaplanowaną lekcję dotyczącą opisu przeżyć wewnętrznych ściganego przez bandę dzikusów Ralfa. Wtedy właśnie zdecydowałam, że może dobrze byłoby jednak obejrzeć ekranizację powieści Collins. Bo przecież w Igrzyskach jest narracja pierwszoosobowa, bohaterka-narratorka dzieli się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami, a i uczuciami także. Od myślenia przeszłam do wymyślania.

Przygotowałam dla uczniów fragment powieści, w którym opisane są dożynki i losowanie. Najpierw wspólnie go czytaliśmy i analizowaliśmy, nazywając uczucia głównej bohaterki. Potem przyszedł czas na film. Scenę dożynek obejrzeliśmy, by porównać materiał powieściowy z filmowym.



Film dla filmu


Oczywiście takie porównania są cenne, ale warto obejrzeć czasem film dla samego filmu. Stąd też na następnej lekcji znowu obejrzeliśmy scenę dożynek, tym razem zwracając uwagę na filmowe środki wyrazu. Aby ułatwić pracę sobie i uczniom, przygotowałam kartę pracy.

Polecam dokładne przyjrzenie się scenie losowania. Przeważają w niej zbliżenia na twarze (choć nie tylko twarze) bohaterów, w związku z czym widzimy, jak aktorzy grają jedynie mimiką. Mieszkańcy 12 dystryktu mają na sobie jasne, dość biednie wyglądające ubrania, cała sceneria jest trochę szara, trochę niebieska i zimna. Z wyglądem i zachowaniem mieszkańców silnie kontrastuje postać Effie (ale nie tylko ona!). Ważna w tej scenie jest także muzyka, której... nie ma. Te i inne wnioski zapełniły pierwszą stronę naszej karty pracy.

Jeśli chcesz, wykorzystaj tę kartę pracy, zostaw na niej jednak mój podpis. Jeśli chciałabyś otrzymać ją w formacie pdf, napisz, podzielę się :).


Co jeszcze można obejrzeć?


Z Igrzysk wybrałam jeszcze cztery sceny: prezentację trybutów, rozmowę Snowa ze Seneką na temat nadziei, talk-show z trybutami oraz rozmowę Peety z Katniss noc przed rozpoczęciem Głodowych Igrzysk. Tutaj chodziło mi o pokazanie, że ze śmierci uczyniono widowisko bardzo podobne do tego, o którym czytaliśmy w Quo vadis? oraz niebezpiecznie nam współczesne (talent-show, w którym wygrywa nie ten, kto pięknie śpiewa, ale ten, kto najlepiej zabija...).

Ostatnie pytanie dotyczące Igrzysk sprawiło, że mogliśmy wrócić do Władcy Much. Rozmawialiśmy o tym, czy chłopcy, bohaterowie powieści Goldinga, którzy w wyniku katastrofy lotniczej znaleźli się sami na bezludnej wyspie, pozostali sobą. 



Co nam dały te lekcje?


Powiedzieć, że dużo zabawy, byłoby tu niestosowne. A jednak lekcje były interesujące - przynajmniej dla mnie :). Nie dość, że zobaczyliśmy, jak może wyglądać opis przeżyć wewnętrznych inny od tego, który tworzyliśmy na lekcji, to jeszcze zrobiliśmy analizę i interpretację filmu. Wszystko to jest w PP dla gimnazjum :). O aspekcie wychowawczym nie wspomnę...

Można zapytać na koniec, jak uczniom poszła praca domowa (ww. opis przeżyć). Hm, większość dostała bdb. Tak, też byłam zdziwiona :).

Użyte w poście zdjęcia to rzuty ekranu zrobione przeze mnie w trakcie oglądania. Jestem szczęśliwą posiadaczką DVD z filmem.



6 komentarze:

Katniss, Peeta i banda chłopców na bezludnej wyspie

08:15 Karolina Starnawska 2 Comments


Proszę przyznać się (w duchu) - kto czeka na drugą część Kosogłosa? Ja - zdecydowanie!

Jestem fanką serii Igrzyska Śmierci, stworzonej przez Suzanne Collins, od czasu obejrzenia pierwszego zwiastuna pierwszego filmu. To właśnie on zachęcił mnie, bym w końcu sięgnęła po książki, które wcześniej jakoś omijałam... Opis na tylnej okładce nie wydawał mi się zbytnio interesujący; spodziewałam się po nim raczej produkcji jakościowo zbliżonej do Zmierzchu. Cóż, miałam przyjemną niespodziankę!


Igrzyska Śmierci - ekranizacja


Najpierw, w 2012 roku, obejrzałam ten film sama, a potem z uczniami - do kina zabrałam swoją klasę wychowawczą. Po seansie oczywiście omówiliśmy Igrzyska... na lekcji polskiego. Moja klasa to był zbiór sceptyków, więc najpierw posypały się słowa krytyki :), ale wiem, że część osób sięgnęła po książkę i na pewno czeka na ostatnią część filmowej opowieści. 

Słowem - jeśli chodzi o Igrzyska Śmierci, to lubię i książkę, i film.


Igrzyska... na polskim


W tym roku szkolnym miałam (mimo próśb niektórych uczniów, wyrażanych jednak raczej słabym głosem) nie oglądać Igrzysk na lekcji. Los jednak zadecydował inaczej ;). Otóż omawiałam jedną z moich ulubionych powieści - Władcę Much Williama Goldinga - i robiłam zaplanowaną lekcję dotyczącą opisu przeżyć wewnętrznych ściganego przez bandę dzikusów Ralfa. Wtedy właśnie zdecydowałam, że może dobrze byłoby jednak obejrzeć ekranizację powieści Collins. Bo przecież w Igrzyskach jest narracja pierwszoosobowa, bohaterka-narratorka dzieli się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami, a i uczuciami także. Od myślenia przeszłam do wymyślania.

Przygotowałam dla uczniów fragment powieści, w którym opisane są dożynki i losowanie. Najpierw wspólnie go czytaliśmy i analizowaliśmy, nazywając uczucia głównej bohaterki. Potem przyszedł czas na film. Scenę dożynek obejrzeliśmy, by porównać materiał powieściowy z filmowym.



Film dla filmu


Oczywiście takie porównania są cenne, ale warto obejrzeć czasem film dla samego filmu. Stąd też na następnej lekcji znowu obejrzeliśmy scenę dożynek, tym razem zwracając uwagę na filmowe środki wyrazu. Aby ułatwić pracę sobie i uczniom, przygotowałam kartę pracy.

Polecam dokładne przyjrzenie się scenie losowania. Przeważają w niej zbliżenia na twarze (choć nie tylko twarze) bohaterów, w związku z czym widzimy, jak aktorzy grają jedynie mimiką. Mieszkańcy 12 dystryktu mają na sobie jasne, dość biednie wyglądające ubrania, cała sceneria jest trochę szara, trochę niebieska i zimna. Z wyglądem i zachowaniem mieszkańców silnie kontrastuje postać Effie (ale nie tylko ona!). Ważna w tej scenie jest także muzyka, której... nie ma. Te i inne wnioski zapełniły pierwszą stronę naszej karty pracy.

Jeśli chcesz, wykorzystaj tę kartę pracy, zostaw na niej jednak mój podpis. Jeśli chciałabyś otrzymać ją w formacie pdf, napisz, podzielę się :).


Co jeszcze można obejrzeć?


Z Igrzysk wybrałam jeszcze cztery sceny: prezentację trybutów, rozmowę Snowa ze Seneką na temat nadziei, talk-show z trybutami oraz rozmowę Peety z Katniss noc przed rozpoczęciem Głodowych Igrzysk. Tutaj chodziło mi o pokazanie, że ze śmierci uczyniono widowisko bardzo podobne do tego, o którym czytaliśmy w Quo vadis? oraz niebezpiecznie nam współczesne (talent-show, w którym wygrywa nie ten, kto pięknie śpiewa, ale ten, kto najlepiej zabija...).

Ostatnie pytanie dotyczące Igrzysk sprawiło, że mogliśmy wrócić do Władcy Much. Rozmawialiśmy o tym, czy chłopcy, bohaterowie powieści Goldinga, którzy w wyniku katastrofy lotniczej znaleźli się sami na bezludnej wyspie, pozostali sobą. 



Co nam dały te lekcje?


Powiedzieć, że dużo zabawy, byłoby tu niestosowne. A jednak lekcje były interesujące - przynajmniej dla mnie :). Nie dość, że zobaczyliśmy, jak może wyglądać opis przeżyć wewnętrznych inny od tego, który tworzyliśmy na lekcji, to jeszcze zrobiliśmy analizę i interpretację filmu. Wszystko to jest w PP dla gimnazjum :). O aspekcie wychowawczym nie wspomnę...

Można zapytać na koniec, jak uczniom poszła praca domowa (ww. opis przeżyć). Hm, większość dostała bdb. Tak, też byłam zdziwiona :).

Użyte w poście zdjęcia to rzuty ekranu zrobione przeze mnie w trakcie oglądania. Jestem szczęśliwą posiadaczką DVD z filmem.



2 komentarze:

Porozmawiajmy o pogodzie. Lekcje Polskiego w Kanadzie, cz. III

07:16 Karolina Starnawska 4 Comments

O czym można rozmawiać z nowo poznanymi osobami? Polityka  międzynarodowa, stan konta czy wybryki dzieci nie są zbyt fortunnymi tematami... Ale pogoda! Och, o pogodzie można gadać i gadać...

- Ładną dziś mamy pogodę!
- Tak, ładną. Mam nadzieję, że to się utrzyma.
- Tak, ja też. Choć na przyszły tydzień zapowiadają opady.
- Opady? To niemożliwie. Trudno w to uwierzyć, kiedy nadal słońce tak mocno świeci.
- A jednak. Takie są prognozy.
- Prognozy prognozami, a życie życiem. Może jeszcze będzie ładnie.
- Może. Ale w listopadzie to już na pewno spadnie deszcz.
- Tak...

Można by ten dialog pisać w nieskończoność...

Pogoda na lekcji


Nie znałam uczniów, z którymi miałam przeprowadzić lekcje w Kanadzie, dlatego zdecydowałam się właśnie na lekcję o pogodzie. Pisząc "nie znałam" mam na myśli głównie to, że nie wiedziałam, jaki poziom znajomości języka polskiego prezentują uczniowie. Lekcja, którą sobie zaprojektowałam, była jednak dość elastyczna - jej trudność można było dostosować do uczniów.

Nie chcę tu pisać, gdzie lekcja poszła najlepiej, gdzie najgorzej, bo w każdej z trzech grup wyszła po prostu... inaczej. Każdy nauczyciel wie przecież, że nie ma dwóch podobnych lekcji...

Skrócony konspekt lekcji można pobrać tutaj: klik! klik! W tym wpisie opiszę tylko trzy z kilku części lekcji. Te najciekawsze rzecz jasna :).

Zaznaczam też, że lekcja została przygotowana jako lekcja języka polskiego jako obcego. Czyli dziś mamy trzy łyki glottodydaktyki :).

Do lektury poprzednich kanadyjskich postów zapraszam tu:


Pogodowa pocztówka



Na początku lekcji uczniowie dostali kartki pocztowe z rysunkami przedstawiającymi różne stany atmosfery. Rysunki, co słabo widać na zdjęciu, są podpisane. Tę i inne kartki zaprojektowano dla Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ i świetnie sprawdzają się jako pomoc naukowa w nauczaniu języka polskiego jako obcego. 

Oczywiście niektórzy uczniowie znali już sformułowania "pada deszcz", "świeci słońce", "jest burza", ale niektórzy - nie. Z pomocą tej pocztówki większość uczniów była w stanie odpowiedzieć na pytanie o pogodę za oknem, pogodę wczoraj, jesienną czy zimową. Kartki przydały się też pod koniec lekcji.

Julian Tuwim i jego strofy


Kto zgadnie do jakiej strofy to ilustracja?


Na lekcji przeczytaliśmy także fragmenty wiersza Strofy o późnym lecie Juliana Tuwima. W szkole w Polsce zostałaby omówiona budowa wiersza, środki poetyckie, wrażenia czytającego itp. Sami zresztą najlepiej wiecie :). Dla mnie ten wiersz stał się bazą słów związanych z nazywaniem elementów krajobrazu. Dzięki lekturze wiersza uczniowie poznali też nowe słowa (np. "drzemie" czy "bujny").

Sprawdziłam także rozumienie globalne czytanego tekstu. Uczniowie mieli za zadanie dopasować kolejne zwrotki do rysunków. O wykonanie ilustracji do każdej ze strof poprosiłam swoich szóstoklasistów. Tak, zawiozłam ich rysunki za ocean... (To mi przypomina, że należą im się za to oceny!) Uczniowie nie mieli większych problemów z dopasowaniem słów do obrazów.

Na pierwszej prowadzonej lekcji zaprezentowałam wszystkie 17 prac moich uczniów. Okazało się jednak, że to trochę za dużo i zupełnie wystarczy jeden rysunek do jednej zwrotki.

Butelki z porami roku




U Tuwima czytamy "Lato, w butelki rozlane, na półkach słodem się burzy". A gdyby tak inne pory roku też wlać do butelki? I zrobić z tego ćwiczenie leksykalne?

Uczniowie dostali kartę pracy z butelkami (tak, tę wyżej) i wpisywali w nich wyrazy kojarzące się z kolejnymi porami roku. Można było korzystać z tekstu wiersza, można było "ściągać" z pogodnej pocztówki.

Główne cele lekcji - powtórzenie słownictwa związanego z porami roku i pogodą - osiągnięto! Oczywiście zaplanowałam sobie trochę więcej, tak na wszelki wypadek :). W końcu najtrudniej jest zaplanować lekcję dla klasy, której się w ogóle nie zna. Najlepiej wtedy jest mieć kilka wariantów działania i w razie czego dostosować ćwiczenia i tok lekcji do uczniów.

Gdybym miała okazję zamiast jednej lekcji poprowadzić dwie z każdą klasą, zrobiłabym na pewno więcej i bardziej postawiła na odpytywanie uczniów :).

Czy są tu może glottodydaktycy? Jeśli tak, chętnie poczytam Wasze komentarze do tej lekcji.


4 komentarze:

Porozmawiajmy o pogodzie. Lekcje Polskiego w Kanadzie, cz. III

07:16 Karolina Starnawska 4 Comments

O czym można rozmawiać z nowo poznanymi osobami? Polityka  międzynarodowa, stan konta czy wybryki dzieci nie są zbyt fortunnymi tematami... Ale pogoda! Och, o pogodzie można gadać i gadać...

- Ładną dziś mamy pogodę!
- Tak, ładną. Mam nadzieję, że to się utrzyma.
- Tak, ja też. Choć na przyszły tydzień zapowiadają opady.
- Opady? To niemożliwie. Trudno w to uwierzyć, kiedy nadal słońce tak mocno świeci.
- A jednak. Takie są prognozy.
- Prognozy prognozami, a życie życiem. Może jeszcze będzie ładnie.
- Może. Ale w listopadzie to już na pewno spadnie deszcz.
- Tak...

Można by ten dialog pisać w nieskończoność...

Pogoda na lekcji


Nie znałam uczniów, z którymi miałam przeprowadzić lekcje w Kanadzie, dlatego zdecydowałam się właśnie na lekcję o pogodzie. Pisząc "nie znałam" mam na myśli głównie to, że nie wiedziałam, jaki poziom znajomości języka polskiego prezentują uczniowie. Lekcja, którą sobie zaprojektowałam, była jednak dość elastyczna - jej trudność można było dostosować do uczniów.

Nie chcę tu pisać, gdzie lekcja poszła najlepiej, gdzie najgorzej, bo w każdej z trzech grup wyszła po prostu... inaczej. Każdy nauczyciel wie przecież, że nie ma dwóch podobnych lekcji...

Skrócony konspekt lekcji można pobrać tutaj: klik! klik! W tym wpisie opiszę tylko trzy z kilku części lekcji. Te najciekawsze rzecz jasna :).

Zaznaczam też, że lekcja została przygotowana jako lekcja języka polskiego jako obcego. Czyli dziś mamy trzy łyki glottodydaktyki :).

Do lektury poprzednich kanadyjskich postów zapraszam tu:


Pogodowa pocztówka



Na początku lekcji uczniowie dostali kartki pocztowe z rysunkami przedstawiającymi różne stany atmosfery. Rysunki, co słabo widać na zdjęciu, są podpisane. Tę i inne kartki zaprojektowano dla Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ i świetnie sprawdzają się jako pomoc naukowa w nauczaniu języka polskiego jako obcego. 

Oczywiście niektórzy uczniowie znali już sformułowania "pada deszcz", "świeci słońce", "jest burza", ale niektórzy - nie. Z pomocą tej pocztówki większość uczniów była w stanie odpowiedzieć na pytanie o pogodę za oknem, pogodę wczoraj, jesienną czy zimową. Kartki przydały się też pod koniec lekcji.

Julian Tuwim i jego strofy


Kto zgadnie do jakiej strofy to ilustracja?


Na lekcji przeczytaliśmy także fragmenty wiersza Strofy o późnym lecie Juliana Tuwima. W szkole w Polsce zostałaby omówiona budowa wiersza, środki poetyckie, wrażenia czytającego itp. Sami zresztą najlepiej wiecie :). Dla mnie ten wiersz stał się bazą słów związanych z nazywaniem elementów krajobrazu. Dzięki lekturze wiersza uczniowie poznali też nowe słowa (np. "drzemie" czy "bujny").

Sprawdziłam także rozumienie globalne czytanego tekstu. Uczniowie mieli za zadanie dopasować kolejne zwrotki do rysunków. O wykonanie ilustracji do każdej ze strof poprosiłam swoich szóstoklasistów. Tak, zawiozłam ich rysunki za ocean... (To mi przypomina, że należą im się za to oceny!) Uczniowie nie mieli większych problemów z dopasowaniem słów do obrazów.

Na pierwszej prowadzonej lekcji zaprezentowałam wszystkie 17 prac moich uczniów. Okazało się jednak, że to trochę za dużo i zupełnie wystarczy jeden rysunek do jednej zwrotki.

Butelki z porami roku




U Tuwima czytamy "Lato, w butelki rozlane, na półkach słodem się burzy". A gdyby tak inne pory roku też wlać do butelki? I zrobić z tego ćwiczenie leksykalne?

Uczniowie dostali kartę pracy z butelkami (tak, tę wyżej) i wpisywali w nich wyrazy kojarzące się z kolejnymi porami roku. Można było korzystać z tekstu wiersza, można było "ściągać" z pogodnej pocztówki.

Główne cele lekcji - powtórzenie słownictwa związanego z porami roku i pogodą - osiągnięto! Oczywiście zaplanowałam sobie trochę więcej, tak na wszelki wypadek :). W końcu najtrudniej jest zaplanować lekcję dla klasy, której się w ogóle nie zna. Najlepiej wtedy jest mieć kilka wariantów działania i w razie czego dostosować ćwiczenia i tok lekcji do uczniów.

Gdybym miała okazję zamiast jednej lekcji poprowadzić dwie z każdą klasą, zrobiłabym na pewno więcej i bardziej postawiła na odpytywanie uczniów :).

Czy są tu może glottodydaktycy? Jeśli tak, chętnie poczytam Wasze komentarze do tej lekcji.


4 komentarze:

Jak się ubrać, w co się ubrać?

13:03 Karolina Starnawska 3 Comments

W ubiegły czwartek (czyli tydzień temu) dość spontanicznie opublikowałam wpis Kolczyk, tatuaż, dziurawe dżinsy... Jak się ubrać, nauczyciele?. Zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej pod postem pojawiło się wiele ciekawych komentarzy. Również na facebookowej grupie Nauczyciele można do dziś przeczytać komentarze moich kolegów, a raczej koleżanek po fachu.

Zdaję sobie sprawę, że w szkole są problemy o wiele ważniejsze niż kwestia ubioru nauczycieli. Są plany wynikowe, wychowawcze i profilaktyczne, przemoc, cyberprzemoc, niezdrowe jedzenie, telefony na lekcji, ściąganie, Marcin z Vc, co nie chce uczyć się, zepsuty czajnik w pokoju nauczycielskim, brak pomysłów na Dzień Niepodległości itp. A do tego jeszcze - dydaktyka! Warto jednak czasem odłożyć na bok te ciężkie Norwidy i porozmawiać o czymś lekkim i przyjemnym... Choć, sądząc po tym, co pisałyście w komentarzach - wcale nie tak lekkim.

Czy w szkole obowiązuje dress code? Czy powinien obowiązywać dress code? Czujemy, że odpowiedź na oba pytania jest twierdząca. W komentarzach pojawiały się próby opisu nauczycielskiego stylu i ubioru stosownego do pracy. Naprawdę bardzo polecam ich lekturę pod zalinkowanym wpisem. Nie chcąc za bardzo się rozpisywać oraz powtarzać, ujęłam Wasze przemyślenia w pięć haseł. Oto i one. 

Pytanie: jak powinna ubierać się nauczycielka? 
(Przepraszam, panowie, nie wypowiadaliście się na ten temat...)




  1. Wygodnie. Bo, wiadomo, dzieci (szczególnie młodsze) lubią pohasać i czasem trzeba za nimi gonić, podczas dyżurów jest trochę stania lub chodzenia, zbyt sztywna marynarka uniemożliwi nam napisanie czegoś wysoko na tablicy, wąska spódnica oznacza, że ciężko będzie się schylić, buty na wysokim obcasie + śliska podłoga na korytarzu... I tak dalej... Nasza praca nie polega na siedzeniu przy biurku... A przynajmniej nie ta w szkole.
  2. Schludnie. No, to chyba nie wymaga zbytniego komentarza :). Dodam tylko, że po pracy zdarza mi się nie wyglądać schludnie. Lubię czarne rzeczy, a wszystkie tablice mam na zwykłą kredę... 
  3. Przyzwoicie. Tutaj wiele osób pisało "nie za krótko", bez wielkich dekoltów, unikamy przezroczystych rzeczy itp. Wiadomo. To uniwersalne zasady, które - tak myślę - obowiązują w wielu miejscach pracy. Punkt 3. łączy się z punktem 2. I tu polecam świetny i krótki artykuł o tychże zasadach: http://dreskot.pl/blog/2014/07/18/u-was-dress-code-nie-obowiazuje-to-nieprawda/
  4. Normalnie. Pisałyście: w pracy jestem sobą. Rozumiem to tak, że jako osoba preferująca styl tzw. swobodny codzienny (casual) nie wbijam się do pracy w spódnicę, bluzkę z kołnierzykiem i czółenka, bo będę przebrana, nie ubrana. I na odwrót. Jeśli lubię czółenka, umiem chodzić na wysokich obcasach i jeszcze nigdy w pracy nie wywinęłam orła, w mojej szafie są same spódnice i bluzki, to nie widzę powodu, by wbijać się w dżinsy i sweter.
  5. Elegancko. W komentarzach padło pytanie o wywiadówki. Jak się na nie ubieracie? Niektóre z Was pisały, że starają się być nieco bardziej eleganckie (smart casual - styl swobodny staranny) niż na co dzień, inne - że nie ma na to czasu... Ja myślę, że jeśli ktoś lubi (jak w punkcie 4.) ubierać się elegancko do pracy, to niech tak się właśnie ubiera. Te naprawdę eleganckie stroje i tak zarezerwowane są na różnego typu szkolne uroczystości
Tyle wcale niekrótkiego, ale też niepełnego, podsumowania Waszych przemyśleń. Bardzo dziękuję za komentarze, zachęcam do zostawiania kolejnych :).

Na koniec chcę jeszcze powiedzieć o trzech kwestiach, które pojawiły się w dyskusji. Ważne, by strój nie rozpraszał ucznia. Młodzież ma się skupiać na nauce, nie na naszych butach, hehe. Dodam jednak, że mnie zdarzało się przyjść w czymś nowym do szkoły, rozproszyć tym nieco uczniów, a po dwóch-trzech dniach nie robić już na nich tym samym ciuchem żadnego wrażenia.

Po drugie i prawie ostatnie: najważniejsze jest to, co mamy w głowach i jak to przekazujemy dalej. Nie strój będzie dodatkiem do naszego wspaniałego mózgu, nie na odwrót ;).

Ostatnia rzecz... Tatuaże i kolczyki. W komentarzach wypowiadały się osoby, które mają tatuaże, uczą i żyją! W przypadku tych ozdób (tak, dla mnie dobrze zrobiony tatuaż to ozdoba) oraz percingu w widocznym miejscu innym niż uszy trzeba być nadal (to wynikało z komentarzy) ostrożną. Są szkoły, gdzie nikomu to nie przeszkadza, są takie, gdzie przeszkadza bardzo. A jeśli w danej szkole nie pozwala się uczniom na kolczyk w nosie i tatuaż, to moim zdaniem hipokryzją byłoby, gdyby nauczycieli obowiązywały inne zasady. Tak, porzekadło "co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie", należy odłożyć do lamusa. (Dlaczego? Polecam m.in ten tekst: klik!). 

Przydałaby się także rada dla nauczycielek zaczynających pracę. Nie wiecie, jak się ubrać? Podpatrujcie starsze stażem koleżanki. Na początek to wystarczy :).

Czy to mój ostatni głos w kwestii ubrań? Nie! Nowy wpis nie powstanie jednak bez Waszej pomocy. Czy dyrekcja szkoły powinna tworzyć regulaminy dotyczące ubioru pracowników? Czy w Waszej szkole takie regulaminy istnieją? Proszę o odpowiedzi (bardzo, bardzo proszę... :) ).


3 komentarze:

Jak się ubrać, w co się ubrać?

13:03 Karolina Starnawska 2 Comments

W ubiegły czwartek (czyli tydzień temu) dość spontanicznie opublikowałam wpis Kolczyk, tatuaż, dziurawe dżinsy... Jak się ubrać, nauczyciele?. Zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej pod postem pojawiło się wiele ciekawych komentarzy. Również na facebookowej grupie Nauczyciele można do dziś przeczytać komentarze moich kolegów, a raczej koleżanek po fachu.

Zdaję sobie sprawę, że w szkole są problemy o wiele ważniejsze niż kwestia ubioru nauczycieli. Są plany wynikowe, wychowawcze i profilaktyczne, przemoc, cyberprzemoc, niezdrowe jedzenie, telefony na lekcji, ściąganie, Marcin z Vc, co nie chce uczyć się, zepsuty czajnik w pokoju nauczycielskim, brak pomysłów na Dzień Niepodległości itp. A do tego jeszcze - dydaktyka! Warto jednak czasem odłożyć na bok te ciężkie Norwidy i porozmawiać o czymś lekkim i przyjemnym... Choć, sądząc po tym, co pisałyście w komentarzach - wcale nie tak lekkim.

Czy w szkole obowiązuje dress code? Czy powinien obowiązywać dress code? Czujemy, że odpowiedź na oba pytania jest twierdząca. W komentarzach pojawiały się próby opisu nauczycielskiego stylu i ubioru stosownego do pracy. Naprawdę bardzo polecam ich lekturę pod zalinkowanym wpisem. Nie chcąc za bardzo się rozpisywać oraz powtarzać, ujęłam Wasze przemyślenia w pięć haseł. Oto i one. 

Pytanie: jak powinna ubierać się nauczycielka? 
(Przepraszam, panowie, nie wypowiadaliście się na ten temat...)




  1. Wygodnie. Bo, wiadomo, dzieci (szczególnie młodsze) lubią pohasać i czasem trzeba za nimi gonić, podczas dyżurów jest trochę stania lub chodzenia, zbyt sztywna marynarka uniemożliwi nam napisanie czegoś wysoko na tablicy, wąska spódnica oznacza, że ciężko będzie się schylić, buty na wysokim obcasie + śliska podłoga na korytarzu... I tak dalej... Nasza praca nie polega na siedzeniu przy biurku... A przynajmniej nie ta w szkole.
  2. Schludnie. No, to chyba nie wymaga zbytniego komentarza :). Dodam tylko, że po pracy zdarza mi się nie wyglądać schludnie. Lubię czarne rzeczy, a wszystkie tablice mam na zwykłą kredę... 
  3. Przyzwoicie. Tutaj wiele osób pisało "nie za krótko", bez wielkich dekoltów, unikamy przezroczystych rzeczy itp. Wiadomo. To uniwersalne zasady, które - tak myślę - obowiązują w wielu miejscach pracy. Punkt 3. łączy się z punktem 2. I tu polecam świetny i krótki artykuł o tychże zasadach: http://dreskot.pl/blog/2014/07/18/u-was-dress-code-nie-obowiazuje-to-nieprawda/
  4. Normalnie. Pisałyście: w pracy jestem sobą. Rozumiem to tak, że jako osoba preferująca styl tzw. swobodny codzienny (casual) nie wbijam się do pracy w spódnicę, bluzkę z kołnierzykiem i czółenka, bo będę przebrana, nie ubrana. I na odwrót. Jeśli lubię czółenka, umiem chodzić na wysokich obcasach i jeszcze nigdy w pracy nie wywinęłam orła, w mojej szafie są same spódnice i bluzki, to nie widzę powodu, by wbijać się w dżinsy i sweter.
  5. Elegancko. W komentarzach padło pytanie o wywiadówki. Jak się na nie ubieracie? Niektóre z Was pisały, że starają się być nieco bardziej eleganckie (smart casual - styl swobodny staranny) niż na co dzień, inne - że nie ma na to czasu... Ja myślę, że jeśli ktoś lubi (jak w punkcie 4.) ubierać się elegancko do pracy, to niech tak się właśnie ubiera. Te naprawdę eleganckie stroje i tak zarezerwowane są na różnego typu szkolne uroczystości
Tyle wcale niekrótkiego, ale też niepełnego, podsumowania Waszych przemyśleń. Bardzo dziękuję za komentarze, zachęcam do zostawiania kolejnych :).

Na koniec chcę jeszcze powiedzieć o trzech kwestiach, które pojawiły się w dyskusji. Ważne, by strój nie rozpraszał ucznia. Młodzież ma się skupiać na nauce, nie na naszych butach, hehe. Dodam jednak, że mnie zdarzało się przyjść w czymś nowym do szkoły, rozproszyć tym nieco uczniów, a po dwóch-trzech dniach nie robić już na nich tym samym ciuchem żadnego wrażenia.

Po drugie i prawie ostatnie: najważniejsze jest to, co mamy w głowach i jak to przekazujemy dalej. Nie strój będzie dodatkiem do naszego wspaniałego mózgu, nie na odwrót ;).

Ostatnia rzecz... Tatuaże i kolczyki. W komentarzach wypowiadały się osoby, które mają tatuaże, uczą i żyją! W przypadku tych ozdób (tak, dla mnie dobrze zrobiony tatuaż to ozdoba) oraz percingu w widocznym miejscu innym niż uszy trzeba być nadal (to wynikało z komentarzy) ostrożną. Są szkoły, gdzie nikomu to nie przeszkadza, są takie, gdzie przeszkadza bardzo. A jeśli w danej szkole nie pozwala się uczniom na kolczyk w nosie i tatuaż, to moim zdaniem hipokryzją byłoby, gdyby nauczycieli obowiązywały inne zasady. Tak, porzekadło "co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie", należy odłożyć do lamusa. (Dlaczego? Polecam m.in ten tekst: klik!). 

Przydałaby się także rada dla nauczycielek zaczynających pracę. Nie wiecie, jak się ubrać? Podpatrujcie starsze stażem koleżanki. Na początek to wystarczy :).

Czy to mój ostatni głos w kwestii ubrań? Nie! Nowy wpis nie powstanie jednak bez Waszej pomocy. Czy dyrekcja szkoły powinna tworzyć regulaminy dotyczące ubioru pracowników? Czy w Waszej szkole takie regulaminy istnieją? Proszę o odpowiedzi (bardzo, bardzo proszę... :) ).


2 komentarze:

O tym, jak myślałam, że umiem uczyć

07:30 Karolina Starnawska 5 Comments

Miał być cykl postów kanadyjskich, jednak prawdziwych hitem i tematem, który zaangażował czytelników, był ten o ubiorze nauczyciela. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze na blogu i na Facebooku (w grupie Nauczyciele) i obiecuję, że jeszcze wrócę do tego tematu. Na swoim profilu na Fb w zasadzie od niego nie odeszłam, więc jeśli ktoś ma ochotę pooglądać nauczycielskie "ałtfity" (stroje) - zapraszam!


Podręczniki do nauczania języka polskiego jako obcego: Bawimy się w polski i Dzień dobry!

Wracając jednak do lekcji w szkołach polskich (i dwujęzycznej szkole) w Kanadzie... Jeśli myślcie, że jesteście dobrymi polonistami - to dobrze! Potraficie uczyć i nauczyć, zainteresować uczniów tematem, sprawić, by literatura, język, film czy teatr nie miały przed nimi tajemnic. A teraz wyobraźcie sobie, że idziecie do szkoły, w której dzieci na co dzień nie mówią po polsku lub mówią w tym języku tylko z rodzicami. Że nie jest to ich pierwszy, a drugi język, język dziedziczony, ale znany raczej biernie niż czynnie.

Macie to?

Jeśli tak, w tym momencie zdacie sobie także sprawę, że dydaktyka języka polskiego powinna w przypadku takich uczniów zamienić się w glottodydaktykę. Przejście to nie jest łatwe (dla mnie nie było), ale nie jest niemożliwe. Idąc na studia podyplomowe w zakresie nauczania polskiego jako obcego, myślałam sobie - hehe, co to dla mnie, no przecież uczę na co dzień w szkole, mam już swoje sprawdzone metody i formy pracy, a i na nowości jestem otwarta. Dam radę!

Cóż, okazało się, że, owszem, dam, ale bez przygotowania teoretycznego i obserwacji lekcji lektorów polskiego jako obcego byłoby ciężko. Dlaczego?

Przypomnijcie sobie lekcje języka angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego czy jakiegokolwiek innego, na który chodziliście. Czytaliście poezję w tych językach? Opowiadania, powieści, reportaże, wywiady? Oglądaliście filmy i spektakle w oryginale? Omawialiście na ich podstawie uniwersalne prawdy filozoficzne? Dyskutowaliście? Hm? Może. Ale raczej nie.

Na języku obcym uczymy się słownictwa, gramatyki, porozumiewania się w podstawowych sytuacjach komunikacyjnych. Można oczywiście uczyć języka przy pomocy literatury, ale to dotyczy raczej starszych uczniów. Przede wszystkim, aby uczyć polskiego jako obcego trzeba mieć dużą wiedzę i świadomość gramatyczną. Nie będę się jednak tutaj rozpisywać na temat metodyki, chciałam tylko, byście uzmysłowili sobie różnicę między nauczaniem polskiego w Polsce, a za granicą (czy też nauczaniem obcokrajowców). Bardzo podziwiam nauczycielki z Kanady, które z wielkim zapałem podchodzą do swoich uczniów i pragną przekazać im nie tylko język, ale też stojącą za nim kulturę, tradycję, literaturę. Wiele się na tym (i na białoruskim) wyjeździe od nich nauczyłam.

W naszych szkołach coraz częściej pojawiają się uczniowie, których rodzice kilka, kilkanaście lat temu wyjechali za granicę, a teraz - z różnych przyczyn - wracają. Warto dla nich zainteresować się metodami glottodydaktycznymi. Poczytać, a może nawet pójść na studia? Dla zainteresowanych dodam, że na stronie Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ znajduje się kilka wskazówek bibliograficznych, spis podręczników, dwa programy wspomagające naukę polskiego: http://prac.us.edu.pl/~sjikp/.

Moja przygoda z glottodydaktyką dopiero się zaczyna. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała możliwość pracy z uczącymi się polskiego za granicą. Bardzo się cieszę, że dano mi szansę sprawdzenia się w ubiegłym roku na Białorusi i teraz w Kanadzie. Rozwinęło mnie to również jako nauczycielkę tutaj, w SP i gimnazjum. Myślałam, że umiem uczyć - ale przecież w naszym zawodzie co rok, co miesiąc, a nawet co dzień nauczyciel zdobywa nową wiedzę. O sobie, o uczniu, o świecie. Parafrazując znaną i lubianą poetkę: Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych lekcji...

Następny kanadyjski wpis poświęcę w końcu prowadzonym przez siebie lekcjom :).

5 komentarze:

O tym, jak myślałam, że umiem uczyć

07:30 Karolina Starnawska 5 Comments

Miał być cykl postów kanadyjskich, jednak prawdziwych hitem i tematem, który zaangażował czytelników, był ten o ubiorze nauczyciela. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze na blogu i na Facebooku (w grupie Nauczyciele) i obiecuję, że jeszcze wrócę do tego tematu. Na swoim profilu na Fb w zasadzie od niego nie odeszłam, więc jeśli ktoś ma ochotę pooglądać nauczycielskie "ałtfity" (stroje) - zapraszam!


Podręczniki do nauczania języka polskiego jako obcego: Bawimy się w polski i Dzień dobry!

Wracając jednak do lekcji w szkołach polskich (i dwujęzycznej szkole) w Kanadzie... Jeśli myślcie, że jesteście dobrymi polonistami - to dobrze! Potraficie uczyć i nauczyć, zainteresować uczniów tematem, sprawić, by literatura, język, film czy teatr nie miały przed nimi tajemnic. A teraz wyobraźcie sobie, że idziecie do szkoły, w której dzieci na co dzień nie mówią po polsku lub mówią w tym języku tylko z rodzicami. Że nie jest to ich pierwszy, a drugi język, język dziedziczony, ale znany raczej biernie niż czynnie.

Macie to?

Jeśli tak, w tym momencie zdacie sobie także sprawę, że dydaktyka języka polskiego powinna w przypadku takich uczniów zamienić się w glottodydaktykę. Przejście to nie jest łatwe (dla mnie nie było), ale nie jest niemożliwe. Idąc na studia podyplomowe w zakresie nauczania polskiego jako obcego, myślałam sobie - hehe, co to dla mnie, no przecież uczę na co dzień w szkole, mam już swoje sprawdzone metody i formy pracy, a i na nowości jestem otwarta. Dam radę!

Cóż, okazało się, że, owszem, dam, ale bez przygotowania teoretycznego i obserwacji lekcji lektorów polskiego jako obcego byłoby ciężko. Dlaczego?

Przypomnijcie sobie lekcje języka angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego czy jakiegokolwiek innego, na który chodziliście. Czytaliście poezję w tych językach? Opowiadania, powieści, reportaże, wywiady? Oglądaliście filmy i spektakle w oryginale? Omawialiście na ich podstawie uniwersalne prawdy filozoficzne? Dyskutowaliście? Hm? Może. Ale raczej nie.

Na języku obcym uczymy się słownictwa, gramatyki, porozumiewania się w podstawowych sytuacjach komunikacyjnych. Można oczywiście uczyć języka przy pomocy literatury, ale to dotyczy raczej starszych uczniów. Przede wszystkim, aby uczyć polskiego jako obcego trzeba mieć dużą wiedzę i świadomość gramatyczną. Nie będę się jednak tutaj rozpisywać na temat metodyki, chciałam tylko, byście uzmysłowili sobie różnicę między nauczaniem polskiego w Polsce, a za granicą (czy też nauczaniem obcokrajowców). Bardzo podziwiam nauczycielki z Kanady, które z wielkim zapałem podchodzą do swoich uczniów i pragną przekazać im nie tylko język, ale też stojącą za nim kulturę, tradycję, literaturę. Wiele się na tym (i na białoruskim) wyjeździe od nich nauczyłam.

W naszych szkołach coraz częściej pojawiają się uczniowie, których rodzice kilka, kilkanaście lat temu wyjechali za granicę, a teraz - z różnych przyczyn - wracają. Warto dla nich zainteresować się metodami glottodydaktycznymi. Poczytać, a może nawet pójść na studia? Dla zainteresowanych dodam, że na stronie Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ znajduje się kilka wskazówek bibliograficznych, spis podręczników, dwa programy wspomagające naukę polskiego: http://prac.us.edu.pl/~sjikp/.

Moja przygoda z glottodydaktyką dopiero się zaczyna. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała możliwość pracy z uczącymi się polskiego za granicą. Bardzo się cieszę, że dano mi szansę sprawdzenia się w ubiegłym roku na Białorusi i teraz w Kanadzie. Rozwinęło mnie to również jako nauczycielkę tutaj, w SP i gimnazjum. Myślałam, że umiem uczyć - ale przecież w naszym zawodzie co rok, co miesiąc, a nawet co dzień nauczyciel zdobywa nową wiedzę. O sobie, o uczniu, o świecie. Parafrazując znaną i lubianą poetkę: Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych lekcji...

Następny kanadyjski wpis poświęcę w końcu prowadzonym przez siebie lekcjom :).

5 komentarze: