Porozmawiajmy o śmierci. "Chłopcy z Placu Broni" po raz drugi

06:08 Karolina Starnawska 2 Comments

{Pierwszy wpis z "Chłopcami..." w roli głównej znajdziecie tu: klik!}


Zdjęcie z mojej pierwszej wycieczki do Budapesztu.
Sierpień 2010

- Proszę pani, dla mnie najdziwniejsze było to, że oni [koledzy Nemeczka] w ogóle nie przejęli się jego śmiercią. Zachowywali się tak, jakby nic się nie stało! - powiedział M. na pierwszej lekcji poświęconej lekturze.

Hoho - pomyślałam. - Grubo. Byłam przygotowana na rozmowę o śmierci biednego Erno Nemeczka, ale nie na taką. Chciałam raczej pytać o jej przyczyny, o honor - czy chłopcy dobrze go rozumieli - o to, czy bitwy mają sens, czy Nemeczek umarł na darmo?

A tutaj - cyk. Odwracamy sytuację. I może rzeczywiście w Chłopcach... nie o Nemeczka chodzi, ale o jego kolegów?

Aby rozmawiać o reakcji kolegów Nemeczka na jego śmierć konieczne jest przeczytanie na głos na lekcji dość obszernego fragmentu lektury. Oczywiście przed przeczytaniem fragmentu odpytałam klasę, co pamięta w związku z okolicznościami śmierci bohatera. Uczniowie mówili o "kąpieli" w stawie, o tym, że Nemeczek wymknął się z domu mimo zakazu matki...

Czytanie zaczęliśmy mniej więcej w tym miejscu, w którym do Nemeczka przychodzi z uroczystymi przeprosinami Związek Kitowców. Jest tam wyraźnie napisane, że niektórzy z nich płaczą, a raczej - usiłują nie płakać. Po tym zaś, jak Erno umiera, wycofują się w ciszy.

(Poniżej link do mojej tablicy na Pintereście, gdzie zebrałam kilka okładek "Chłopców...", a nawet... znaczki pocztowe z nimi!)




Najważniejsze dla mnie jednak były dwa fragmenty. Pozwolę sobie je przytoczyć, choć pierwszy jest dość obszerny (cytaty z przekładu T. Olszańskiego). 

1. Boka
Bez celu włóczył się po ulicach. Jakoś podświadomie omijał Plac Broni i pobliskie uliczki. Myśl o tym, że w tym smutnym dniu mógłby znaleźć się na Placu, sprawiała mu po prostu ból.
Ale gdziekolwiek spojrzał, i tak wszystko przypominało Nemeczka.
Ulica Üllöi...
Tędy przecież szli razem w trójkę z Czonakoszem, kiedy po raz pierwszy wybrali się
na przeszpiegi do Ogrodu Botanicznego.
Ulica Köztelek...
Przypomniał sobie, jak pewnego razu, wracając przed południem ze szkoły zatrzymali
się na samym środku tej ulicy i Nemeczek z wielką powagą zrelacjonował, w jaki sposób
Pastorowie zabrali chłopcom kulki w Ogrodzie Muzealnym. A potem Czonakosz podszedł do budynku fabryki tytoniu i zgarnął nieco tabakowego pyłu z Ŝelaznej kraty piwnicznego okienka. Jakże głośno potem kichali!
Okolice Muzeum...
Boka znowu zawrócił. Czuł, że im bardziej stara się ominąć Plac Broni, tym bardziej
go właśnie w tamtą stronę ciągnie. A kiedy wreszcie postanowił, że bez żadnego krążenia wokół, śmiało i prosto, najkrótszą drogą pójdzie niezwłocznie na Plac, wówczas poczuł ogromną ulgę. Przyśpieszył kroku, aby czym prędzej znaleźć się na Placu. I im bliżej był swego królestwa, tym większy spokój ogarniał jego serce. Na ulicy Marii zaczął biec, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. A kiedy w ciemniejącym coraz bardziej mroku dobiegł do rogu ulicy i zobaczył tak dobrze znany szary parkan, Ŝywiej zabiło mu serce. Musiał się zatrzymać. Teraz nie miał się już po co śpieszyć. Był przecież na miejscu. Wolnym krokiem podszedł do otwartej furtki, obok której stał oparty o płot Jano i palił fajkę. Kiedy zobaczył Bokę, powitał go z uśmiechem.
Zatrzymał się w miejscu, w którym Nemeczek powalił na ziemię Feriego Acza niczym Dawid Goliata. Pochylił się i szukał śladów stóp, śladów małych, kochanych stóp, które tak samo znikną z tego piasku jak ukochany przyjaciel zniknął z tego świata. Ziemia była w tym miejscu stratowana i żadnych śladów nie sposób już było rozpoznać. A przecież Boka natychmiast rozpoznałby ślady Nemeczka, bo były tak małe, że zadziwiły nawet czerwonych, kiedy owego pamiętnego dnia odkryli je w ruinach Ogrodu Botanicznego. Stopy Nemeczka mniejsze były nawet od stóp Wendauera...
Boka po śmierci przyjaciela nie potrafił zapłakać. Zamiast tego udał się do miejsc, które przypominały mu Nemeczka. Dzieci same zauważyły (oczywiście zapytane), że poszedł w miejsca, które przywoływały dobre wspomnienia. Ale wspomnienia przemijają, tak jak zniknęły ślady Nemeczka na piasku. On umarł, a oni muszą żyć dalej, choć nie jest to łatwe.

2. Pogódźmy się
Wiesz co, Barabasz - powiedział jeden z nich - jesteśmy teraz akurat w tym miejscu, w którym Nemeczek ocalił nasz Plac.
Milczeli chwilę. Po czym znów odezwał się ten sam głos:
- Wiesz co, Barabasz, pogódźmy się w tym miejscu raz na zawsze, ale już tak naprawdę. Nie ma sensu, żebyśmy się ciągle ze sobą kłócili.
- Zgoda - powiedział ze wzruszeniem w głosie Barabasz - ja też chcę się z tobą pogodzić. Przecież po to przyszliśmy tutaj.

Znów zapanowała cisza. Chłopcy stali w milczeniu naprzeciw siebie, czekając, kto pierwszy wyciągnie rękę. Wreszcie odezwał się Kolnay:
- No to zgoda!
Barabasz, ciągle wzruszony, odpowiedział:
- No to zgoda!
Podali sobie ręce, a potem bez słowa padli sobie w objęcia.
A więc w końcu i to nastąpiło! Stał się cud. Boka patrzył na tę scenę ze szczytu fortecy, ale nie zdradził swojej obecności. On również chciał być sam, a poza tym czuł, że jest im potrzebny jak dziura w moście.
Po chwili obaj chłopcy ruszyli w stronę ulicy Pawła, cicho ze sobą gawędząc.
- Na jutro jest dużo z łaciny - powiedział Barabasz.
- Tak - odparł Kolnay.
- Ty masz dobrze - westchnął Barabasz - wczoraj odpowiadałeś. Ale ja już dawno nie byłem pytany i teraz na mnie kolej.
 - Słuchaj - powiedział Kolnay - z drugiego rozdziału wykreślone zostały wiersze od  dziesiątego do dwudziestego trzeciego. Czy masz to zaznaczone w książce?
- Nie.
- Nie będziesz się chyba uczył tego, co zostało opuszczone? Przyjdę do ciebie i pokażę ci ten fragment.
- Dobrze.
Myślą już tylko o lekcjach! Jak szybko zapomnieli! Nemeczek umarł, pan profesor Rac żyje, jutrzejsza lekcja łaciny jest realnym faktem, a najważniejsze, że obaj chłopcy są cali, zdrowi i że czekają ich codzienne obowiązki.

Śmierć Nemeczka staje się dla Kolnay'a i Barabasza pretekstem do pogodzenia się. Zapewne zapytani o to, dlaczego akurat teraz się godzą, chłopcy nie potrafiliby odpowiedzieć. Uczniowie V SP wiedzieli - bo śmierć jest czymś ważniejszym niż kłótnia. Bo pokazuje nam, że życie może się niespodziewanie skończyć i nie zdążymy załatwić wszystkich spraw. Tak jak koledzy za późno przyszli pokazać Nemeczkowi księgę, w której jego imię napisali wielkimi literami.

Nie jest więc tak, że koledzy Nemeczka byli obojętni, nieczuli. Dla nich było to pierwsze bezpośrednie zetknięcie ze śmiercią i nie wiedzieli, jak sobie z tym poradzić. Boka wspomina, Kolnay i Barabasz godzą się, inni uciekają, ktoś powstrzymuje łzy. To doświadczenie graniczne, po którym już nic nie będzie takie samo, choć być może chłopcy jeszcze o tym nie wiedzą.

Książkę kończy mądre podsumowanie:
Janosz Boka z wielką powagą wpatrywał się w blat ławki i po raz pierwszy zaczął w głębi swojej młodej duszy pojmować, czym właściwie jest życie, w którym smutki i radości tak dziwnie splatają się w jeden wspólny los.

Jeszcze w czasie omawiania postawy chłopców uczniowie zgłaszali się ze swoimi opowieściami. Komuś umarł pies, ktoś inny stracił dziadka, babcię, czy pradziadków, ktoś wujka... Może dziwnie to zabrzmi, ale dzieci bardzo chętnie opowiadały o tych doświadczeniach. Lekcja potoczyła się w bardzo dobrym kierunku, bo wszystko wyszło samo z siebie, nie musiałam od nikogo wymuszać odpowiedzi, nie musiałam ich po dorosłemu, wielkimi słowami, uświadamiać, czym jest śmierć i jak na nią reagują różni ludzie. Najtrudniejszym zadaniem było oczywiście słuchanie opowieści. Każda przecież była ważna, należało dopuścić go głosu zgłaszających się, skomentować. 

Myślę, że taka lekcja to dobre przygotowanie do tematów, które będziemy poruszać w gimnazjum. I, oczywiście, dobre (a przynajmniej - jakieś) przygotowanie do życia.

2 komentarze:

Porozmawiajmy o śmierci. "Chłopcy z Placu Broni" po raz drugi

06:08 Karolina Starnawska 0 Comments

{Pierwszy wpis z "Chłopcami..." w roli głównej znajdziecie tu: klik!}


Zdjęcie z mojej pierwszej wycieczki do Budapesztu.
Sierpień 2010

- Proszę pani, dla mnie najdziwniejsze było to, że oni [koledzy Nemeczka] w ogóle nie przejęli się jego śmiercią. Zachowywali się tak, jakby nic się nie stało! - powiedział M. na pierwszej lekcji poświęconej lekturze.

Hoho - pomyślałam. - Grubo. Byłam przygotowana na rozmowę o śmierci biednego Erno Nemeczka, ale nie na taką. Chciałam raczej pytać o jej przyczyny, o honor - czy chłopcy dobrze go rozumieli - o to, czy bitwy mają sens, czy Nemeczek umarł na darmo?

A tutaj - cyk. Odwracamy sytuację. I może rzeczywiście w Chłopcach... nie o Nemeczka chodzi, ale o jego kolegów?

Aby rozmawiać o reakcji kolegów Nemeczka na jego śmierć konieczne jest przeczytanie na głos na lekcji dość obszernego fragmentu lektury. Oczywiście przed przeczytaniem fragmentu odpytałam klasę, co pamięta w związku z okolicznościami śmierci bohatera. Uczniowie mówili o "kąpieli" w stawie, o tym, że Nemeczek wymknął się z domu mimo zakazu matki...

Czytanie zaczęliśmy mniej więcej w tym miejscu, w którym do Nemeczka przychodzi z uroczystymi przeprosinami Związek Kitowców. Jest tam wyraźnie napisane, że niektórzy z nich płaczą, a raczej - usiłują nie płakać. Po tym zaś, jak Erno umiera, wycofują się w ciszy.

(Poniżej link do mojej tablicy na Pintereście, gdzie zebrałam kilka okładek "Chłopców...", a nawet... znaczki pocztowe z nimi!)




Najważniejsze dla mnie jednak były dwa fragmenty. Pozwolę sobie je przytoczyć, choć pierwszy jest dość obszerny (cytaty z przekładu T. Olszańskiego). 

1. Boka
Bez celu włóczył się po ulicach. Jakoś podświadomie omijał Plac Broni i pobliskie uliczki. Myśl o tym, że w tym smutnym dniu mógłby znaleźć się na Placu, sprawiała mu po prostu ból.
Ale gdziekolwiek spojrzał, i tak wszystko przypominało Nemeczka.
Ulica Üllöi...
Tędy przecież szli razem w trójkę z Czonakoszem, kiedy po raz pierwszy wybrali się
na przeszpiegi do Ogrodu Botanicznego.
Ulica Köztelek...
Przypomniał sobie, jak pewnego razu, wracając przed południem ze szkoły zatrzymali
się na samym środku tej ulicy i Nemeczek z wielką powagą zrelacjonował, w jaki sposób
Pastorowie zabrali chłopcom kulki w Ogrodzie Muzealnym. A potem Czonakosz podszedł do budynku fabryki tytoniu i zgarnął nieco tabakowego pyłu z Ŝelaznej kraty piwnicznego okienka. Jakże głośno potem kichali!
Okolice Muzeum...
Boka znowu zawrócił. Czuł, że im bardziej stara się ominąć Plac Broni, tym bardziej
go właśnie w tamtą stronę ciągnie. A kiedy wreszcie postanowił, że bez żadnego krążenia wokół, śmiało i prosto, najkrótszą drogą pójdzie niezwłocznie na Plac, wówczas poczuł ogromną ulgę. Przyśpieszył kroku, aby czym prędzej znaleźć się na Placu. I im bliżej był swego królestwa, tym większy spokój ogarniał jego serce. Na ulicy Marii zaczął biec, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. A kiedy w ciemniejącym coraz bardziej mroku dobiegł do rogu ulicy i zobaczył tak dobrze znany szary parkan, Ŝywiej zabiło mu serce. Musiał się zatrzymać. Teraz nie miał się już po co śpieszyć. Był przecież na miejscu. Wolnym krokiem podszedł do otwartej furtki, obok której stał oparty o płot Jano i palił fajkę. Kiedy zobaczył Bokę, powitał go z uśmiechem.
Zatrzymał się w miejscu, w którym Nemeczek powalił na ziemię Feriego Acza niczym Dawid Goliata. Pochylił się i szukał śladów stóp, śladów małych, kochanych stóp, które tak samo znikną z tego piasku jak ukochany przyjaciel zniknął z tego świata. Ziemia była w tym miejscu stratowana i żadnych śladów nie sposób już było rozpoznać. A przecież Boka natychmiast rozpoznałby ślady Nemeczka, bo były tak małe, że zadziwiły nawet czerwonych, kiedy owego pamiętnego dnia odkryli je w ruinach Ogrodu Botanicznego. Stopy Nemeczka mniejsze były nawet od stóp Wendauera...
Boka po śmierci przyjaciela nie potrafił zapłakać. Zamiast tego udał się do miejsc, które przypominały mu Nemeczka. Dzieci same zauważyły (oczywiście zapytane), że poszedł w miejsca, które przywoływały dobre wspomnienia. Ale wspomnienia przemijają, tak jak zniknęły ślady Nemeczka na piasku. On umarł, a oni muszą żyć dalej, choć nie jest to łatwe.

2. Pogódźmy się
Wiesz co, Barabasz - powiedział jeden z nich - jesteśmy teraz akurat w tym miejscu, w którym Nemeczek ocalił nasz Plac.
Milczeli chwilę. Po czym znów odezwał się ten sam głos:
- Wiesz co, Barabasz, pogódźmy się w tym miejscu raz na zawsze, ale już tak naprawdę. Nie ma sensu, żebyśmy się ciągle ze sobą kłócili.
- Zgoda - powiedział ze wzruszeniem w głosie Barabasz - ja też chcę się z tobą pogodzić. Przecież po to przyszliśmy tutaj.

Znów zapanowała cisza. Chłopcy stali w milczeniu naprzeciw siebie, czekając, kto pierwszy wyciągnie rękę. Wreszcie odezwał się Kolnay:
- No to zgoda!
Barabasz, ciągle wzruszony, odpowiedział:
- No to zgoda!
Podali sobie ręce, a potem bez słowa padli sobie w objęcia.
A więc w końcu i to nastąpiło! Stał się cud. Boka patrzył na tę scenę ze szczytu fortecy, ale nie zdradził swojej obecności. On również chciał być sam, a poza tym czuł, że jest im potrzebny jak dziura w moście.
Po chwili obaj chłopcy ruszyli w stronę ulicy Pawła, cicho ze sobą gawędząc.
- Na jutro jest dużo z łaciny - powiedział Barabasz.
- Tak - odparł Kolnay.
- Ty masz dobrze - westchnął Barabasz - wczoraj odpowiadałeś. Ale ja już dawno nie byłem pytany i teraz na mnie kolej.
 - Słuchaj - powiedział Kolnay - z drugiego rozdziału wykreślone zostały wiersze od  dziesiątego do dwudziestego trzeciego. Czy masz to zaznaczone w książce?
- Nie.
- Nie będziesz się chyba uczył tego, co zostało opuszczone? Przyjdę do ciebie i pokażę ci ten fragment.
- Dobrze.
Myślą już tylko o lekcjach! Jak szybko zapomnieli! Nemeczek umarł, pan profesor Rac żyje, jutrzejsza lekcja łaciny jest realnym faktem, a najważniejsze, że obaj chłopcy są cali, zdrowi i że czekają ich codzienne obowiązki.

Śmierć Nemeczka staje się dla Kolnay'a i Barabasza pretekstem do pogodzenia się. Zapewne zapytani o to, dlaczego akurat teraz się godzą, chłopcy nie potrafiliby odpowiedzieć. Uczniowie V SP wiedzieli - bo śmierć jest czymś ważniejszym niż kłótnia. Bo pokazuje nam, że życie może się niespodziewanie skończyć i nie zdążymy załatwić wszystkich spraw. Tak jak koledzy za późno przyszli pokazać Nemeczkowi księgę, w której jego imię napisali wielkimi literami.

Nie jest więc tak, że koledzy Nemeczka byli obojętni, nieczuli. Dla nich było to pierwsze bezpośrednie zetknięcie ze śmiercią i nie wiedzieli, jak sobie z tym poradzić. Boka wspomina, Kolnay i Barabasz godzą się, inni uciekają, ktoś powstrzymuje łzy. To doświadczenie graniczne, po którym już nic nie będzie takie samo, choć być może chłopcy jeszcze o tym nie wiedzą.

Książkę kończy mądre podsumowanie:
Janosz Boka z wielką powagą wpatrywał się w blat ławki i po raz pierwszy zaczął w głębi swojej młodej duszy pojmować, czym właściwie jest życie, w którym smutki i radości tak dziwnie splatają się w jeden wspólny los.

Jeszcze w czasie omawiania postawy chłopców uczniowie zgłaszali się ze swoimi opowieściami. Komuś umarł pies, ktoś inny stracił dziadka, babcię, czy pradziadków, ktoś wujka... Może dziwnie to zabrzmi, ale dzieci bardzo chętnie opowiadały o tych doświadczeniach. Lekcja potoczyła się w bardzo dobrym kierunku, bo wszystko wyszło samo z siebie, nie musiałam od nikogo wymuszać odpowiedzi, nie musiałam ich po dorosłemu, wielkimi słowami, uświadamiać, czym jest śmierć i jak na nią reagują różni ludzie. Najtrudniejszym zadaniem było oczywiście słuchanie opowieści. Każda przecież była ważna, należało dopuścić go głosu zgłaszających się, skomentować. 

Myślę, że taka lekcja to dobre przygotowanie do tematów, które będziemy poruszać w gimnazjum. I, oczywiście, dobre (a przynajmniej - jakieś) przygotowanie do życia.

0 komentarze:

Kiedy trzeba poważnie porozmawiać. "Chłopcy z Placu Broni" Ferenca Molnara

12:09 Karolina Starnawska 2 Comments

Zawsze pisałam tu tylko o lekcjach w gimnazjum, odkąd jednak blog zmienił formułę (w zasadzie powoli, powoli ją zmienia), uznałam, że jest jednak sens w pisaniu o wszystkim, co robię w szkole :).

Może to dziwne, że piszę o lekturze, ostatniej, którą omawialiśmy w tym roku szkolnym, w pierwszy dzień wakacji. Ale, jak wiedzą wszyscy nauczyciele - czas w czerwcu płynie szybko, jeszcze szybciej niż w pozostałe dni roku szkolnego. A dobre pomysły warto uwieczniać niezależnie od tego, jaki dzień właśnie mamy.

Chłopców z Placu Broni nie omawiałam nigdy wcześniej. W tym roku zdecydowałam się na tę lekturę dzięki jednemu z uczniów oraz dzięki moim studentom, z którymi omawiałam tę powieść na zajęciach z literatury dziecięcej i młodzieżowej.

"Warto spróbować" - pomyślałam.

I rzeczywiście było warto.

Od początku wiedziałam, że skoro omawiamy tę lekturę w czerwcu, to odpadają zadania na ocenę, długie prace domowe. Postanowiłam skupić się na przedyskutowaniu różnych treści. Jakich? To podpowiedziały dzieci (spostrzegawcze bestie!).

Problem nr 1 - KONFLIKTY

- Proszę pani, to bez sensu, że oni się bili. Nie mogli się jakoś dogadać i razem zagrać w tę piłkę? - mówi uczeń.
- W palanta - poprawia go drugi.
- W palanta.

Takie pytanie pojawiło się podczas rozmowy wstępnej o przeczytanej lekturze. Generalnie wszyscy uważali, że walka chłopców z Placu z chłopcami z Ogrodu była bezsensowna i przyniosła więcej złego niż dobrego.

Co zrobiłam? 
Najpierw była burza mózgów i odpowiedź na dwa pytania:
  1. Kim jesteśmy?
  2. Jacy jesteśmy?
Oczywiście chytrym mym planem było pokazanie, że więcej nas łączy niż dzieli oraz że mimo występujących różnic uczniowie w V SP potrafią się dogadać.

To zdjęcie znają fani mojego profilu na Facebooku :).
Było jednym z pierwszych w konkursie #jakatolektura.
Potem podzieliłam klasę na dwa zespoły. Jeden zespół zestawił sobie stoły pod ścianą, drugi pod oknem. Zespoły zrobiły podobną burzę mózgów, odpowiadając na pytania:
  1. Kim byli chłopcy z Ogrodu/Placu?
  2. Jacy byli chłopcy z Ogrodu/Placu?
Żałuję, że nie sfotografowałam ich odpowiedzi. Może jeszcze znajdą się gdzieś w pracowni... 

Po kilkunastu minutach przedstawiciele drużyn usiedli w oddzielnych ławkach i porównali swoje odpowiedzi, szukając tego, co łączy chłopców z Placu i Ogrodu (Czerwone Koszule vel. czerwonoskórych).

Pokazanie, że chłopców co nieco łączyło, miało na celu podkreślenie, że jednak byli do siebie podobni, że bazując tych podobieństwach jednak mogli choć próbować się dogadać. Wybrali jednak wojenną ścieżkę...

Tutaj w dyskusji padły ważne pytania - czy łatwo jest unikać konfliktów? Jakie są źródła konfliktów? Czy ważniejsze jest to, co nas dzieli, czy to, co różni?

Jak widać, oprócz sprawdzenia, czy uczniowie zrozumieli i pamiętają treść lektury oraz czy potrafią dokonać charakterystyki (czy też wykonać notatkę do charakterystyki) grupy, zyskałam coś jeszcze - uczniowie wyrażali własne zdanie, uzasadniali je, emocje związane z lekturą tylko pomogły nam w lekcji. 

Nawet jeśli te ważne pytania, dorosłe pytania o konflikty, są teraz dla V SP niezbyt ważne, to mam nadzieję, że powrócą w przyszłości. Że historia chłopców wróci do nich i zmusi do przemyśleń.

Warto już w szkole podstawowej rozmawiać na poważne, trudne tematy przy okazji lektur. To świetne przygotowanie do życia jako takiego. Myślę, że to zdanie nie tylko moje, ale też wielu nauczycieli języka polskiego w klasach IV-VI.

W następnym odcinku problem nr 2 - śmierć.

2 komentarze:

Kiedy trzeba poważnie porozmawiać. "Chłopcy z Placu Broni" Ferenca Molnara

12:09 Karolina Starnawska 2 Comments

Zawsze pisałam tu tylko o lekcjach w gimnazjum, odkąd jednak blog zmienił formułę (w zasadzie powoli, powoli ją zmienia), uznałam, że jest jednak sens w pisaniu o wszystkim, co robię w szkole :).

Może to dziwne, że piszę o lekturze, ostatniej, którą omawialiśmy w tym roku szkolnym, w pierwszy dzień wakacji. Ale, jak wiedzą wszyscy nauczyciele - czas w czerwcu płynie szybko, jeszcze szybciej niż w pozostałe dni roku szkolnego. A dobre pomysły warto uwieczniać niezależnie od tego, jaki dzień właśnie mamy.

Chłopców z Placu Broni nie omawiałam nigdy wcześniej. W tym roku zdecydowałam się na tę lekturę dzięki jednemu z uczniów oraz dzięki moim studentom, z którymi omawiałam tę powieść na zajęciach z literatury dziecięcej i młodzieżowej.

"Warto spróbować" - pomyślałam.

I rzeczywiście było warto.

Od początku wiedziałam, że skoro omawiamy tę lekturę w czerwcu, to odpadają zadania na ocenę, długie prace domowe. Postanowiłam skupić się na przedyskutowaniu różnych treści. Jakich? To podpowiedziały dzieci (spostrzegawcze bestie!).

Problem nr 1 - KONFLIKTY

- Proszę pani, to bez sensu, że oni się bili. Nie mogli się jakoś dogadać i razem zagrać w tę piłkę? - mówi uczeń.
- W palanta - poprawia go drugi.
- W palanta.

Takie pytanie pojawiło się podczas rozmowy wstępnej o przeczytanej lekturze. Generalnie wszyscy uważali, że walka chłopców z Placu z chłopcami z Ogrodu była bezsensowna i przyniosła więcej złego niż dobrego.

Co zrobiłam? 
Najpierw była burza mózgów i odpowiedź na dwa pytania:
  1. Kim jesteśmy?
  2. Jacy jesteśmy?
Oczywiście chytrym mym planem było pokazanie, że więcej nas łączy niż dzieli oraz że mimo występujących różnic uczniowie w V SP potrafią się dogadać.

To zdjęcie znają fani mojego profilu na Facebooku :).
Było jednym z pierwszych w konkursie #jakatolektura.
Potem podzieliłam klasę na dwa zespoły. Jeden zespół zestawił sobie stoły pod ścianą, drugi pod oknem. Zespoły zrobiły podobną burzę mózgów, odpowiadając na pytania:
  1. Kim byli chłopcy z Ogrodu/Placu?
  2. Jacy byli chłopcy z Ogrodu/Placu?
Żałuję, że nie sfotografowałam ich odpowiedzi. Może jeszcze znajdą się gdzieś w pracowni... 

Po kilkunastu minutach przedstawiciele drużyn usiedli w oddzielnych ławkach i porównali swoje odpowiedzi, szukając tego, co łączy chłopców z Placu i Ogrodu (Czerwone Koszule vel. czerwonoskórych).

Pokazanie, że chłopców co nieco łączyło, miało na celu podkreślenie, że jednak byli do siebie podobni, że bazując tych podobieństwach jednak mogli choć próbować się dogadać. Wybrali jednak wojenną ścieżkę...

Tutaj w dyskusji padły ważne pytania - czy łatwo jest unikać konfliktów? Jakie są źródła konfliktów? Czy ważniejsze jest to, co nas dzieli, czy to, co różni?

Jak widać, oprócz sprawdzenia, czy uczniowie zrozumieli i pamiętają treść lektury oraz czy potrafią dokonać charakterystyki (czy też wykonać notatkę do charakterystyki) grupy, zyskałam coś jeszcze - uczniowie wyrażali własne zdanie, uzasadniali je, emocje związane z lekturą tylko pomogły nam w lekcji. 

Nawet jeśli te ważne pytania, dorosłe pytania o konflikty, są teraz dla V SP niezbyt ważne, to mam nadzieję, że powrócą w przyszłości. Że historia chłopców wróci do nich i zmusi do przemyśleń.

Warto już w szkole podstawowej rozmawiać na poważne, trudne tematy przy okazji lektur. To świetne przygotowanie do życia jako takiego. Myślę, że to zdanie nie tylko moje, ale też wielu nauczycieli języka polskiego w klasach IV-VI.

W następnym odcinku problem nr 2 - śmierć.

2 komentarze:

Warto pozwolić uczniom działać! O inscenizacjach raz jeszcze

13:17 Karolina Starnawska 2 Comments

Kolejny raz "Z legend dawnego Egiptu" :)
Tak, tak, wiem, że rok szkolny dobija do końca (pędząc po wzburzonym morzu ostatnich poprawianych ocen...), ale chciałam jeszcze poczynić mały przypis do poprzedniego wpisu o inscenizacjach. Chciałam raz jeszcze wrócić do inscenizacji noweli Bolesława Prusa, które nie tak dawno temu zadałam swojej klasie. Chwaliłam się tym faktem na swoim oraz szkolnym Facebooku, a gdybym wtedy miała konto na Instagramie, też bym się pochwaliła :).


Dlaczego Prus? Bo jest w podstawie programowej, oczywiście. Poza tym wcześniej już omówiłam dość szczegółowo Dobrą panią Orzeszkowej. Chciałam, by przeczytali inną nowelę, ale by to oni włożyli pewien wysiłek w poznanie tekstu. Inscenizacja miała im to ułatwić.

Forma pracy, czyli podział klasy na grupy i wyznaczenie każdej innej noweli była kalką pomysłu mojej koleżanki po fachu (dzięki Asiu, o Tobie piszę :) ). Pomysł ten dotyczył obchodów Dnia Niepodległości w naszej szkole (więcej na ten temat tu: http://spoleczna.bytom.pl/2014/11/swieto-niepodleglosci-obchodzimy-bo-nas-obchodzi/). Okazało się wtedy, że uczniowie całkiem nieźle radzą sobie z przełożeniem prozy na scenariusz scenki...

Co trzeba było zrobić? Usiąść i napisać instrukcję dla uczniów, podzielić ich na grupy, podać termin wykonania zadania i upewnić się, czy zrozumieli. A, pozwolić im jeszcze zrobić 2 próby w szkole. Potem wystarczyło już tylko obejrzeć scenki i wystawić oceny :). 

Na tym jednak moja praca się nie skończyła. Zadałam im ponadto napisanie streszczenia oraz planu wylosowanej noweli. Praca podlegała ocenie. Te najlepsze scaliłam w jedną notatkę, którą skserowałam dla wszystkich uczniów. Czyli też musiałam tu trochę popracować :). 

Czy notatka przetrwa próbę czasu? Czy uczniowie rzeczywiście zapamiętali treść noweli? Czas pokaże... Jestem jednak dobrej myśli :).


Cała instrukcja jest ogólnie dostępna na moim Padlecie. O, tutaj (niżej, niżej). Zachęcam do korzystania z tego pomysłu, jak już pisałam - sprawdził się!



2 komentarze:

Warto pozwolić uczniom działać! O inscenizacjach raz jeszcze

13:17 Karolina Starnawska 0 Comments

Kolejny raz "Z legend dawnego Egiptu" :)
Tak, tak, wiem, że rok szkolny dobija do końca (pędząc po wzburzonym morzu ostatnich poprawianych ocen...), ale chciałam jeszcze poczynić mały przypis do poprzedniego wpisu o inscenizacjach. Chciałam raz jeszcze wrócić do inscenizacji noweli Bolesława Prusa, które nie tak dawno temu zadałam swojej klasie. Chwaliłam się tym faktem na swoim oraz szkolnym Facebooku, a gdybym wtedy miała konto na Instagramie, też bym się pochwaliła :).


Dlaczego Prus? Bo jest w podstawie programowej, oczywiście. Poza tym wcześniej już omówiłam dość szczegółowo Dobrą panią Orzeszkowej. Chciałam, by przeczytali inną nowelę, ale by to oni włożyli pewien wysiłek w poznanie tekstu. Inscenizacja miała im to ułatwić.

Forma pracy, czyli podział klasy na grupy i wyznaczenie każdej innej noweli była kalką pomysłu mojej koleżanki po fachu (dzięki Asiu, o Tobie piszę :) ). Pomysł ten dotyczył obchodów Dnia Niepodległości w naszej szkole (więcej na ten temat tu: http://spoleczna.bytom.pl/2014/11/swieto-niepodleglosci-obchodzimy-bo-nas-obchodzi/). Okazało się wtedy, że uczniowie całkiem nieźle radzą sobie z przełożeniem prozy na scenariusz scenki...

Co trzeba było zrobić? Usiąść i napisać instrukcję dla uczniów, podzielić ich na grupy, podać termin wykonania zadania i upewnić się, czy zrozumieli. A, pozwolić im jeszcze zrobić 2 próby w szkole. Potem wystarczyło już tylko obejrzeć scenki i wystawić oceny :). 

Na tym jednak moja praca się nie skończyła. Zadałam im ponadto napisanie streszczenia oraz planu wylosowanej noweli. Praca podlegała ocenie. Te najlepsze scaliłam w jedną notatkę, którą skserowałam dla wszystkich uczniów. Czyli też musiałam tu trochę popracować :). 

Czy notatka przetrwa próbę czasu? Czy uczniowie rzeczywiście zapamiętali treść noweli? Czas pokaże... Jestem jednak dobrej myśli :).


Cała instrukcja jest ogólnie dostępna na moim Padlecie. O, tutaj (niżej, niżej). Zachęcam do korzystania z tego pomysłu, jak już pisałam - sprawdził się!



0 komentarze:

Inscenizacje (i nie tylko), które zdały egzamin

13:29 Karolina Starnawska 0 Comments

"Świętoszek"
Na początku muszę przyznać, że nie czuję się specjalistką w temacie "teatr na lekcjach języka polskiego" - wprost przeciwnie, uważam, że to u mnie najbardziej zaniedbany temat. (Być może zaniedbany też na języku polskim w ogóle?) Co prawda na kulturoznawstwie, które studiowałam dwa lata, miałam przedmioty "teatralne" (wstęp do wiedzy o teatrze i historię teatru powszechnego), które bardzo dobrze wspominam i które bardzo przydają się, kiedy omawiamy dramaty w gimnazjum, ale... Cóż, sama smykałki do tworzenia teatru na lekcjach jakoś jeszcze w sobie nie odkryłam. 

Zdaje się jednak, że odkryć muszę, bo moje obecne klasy (V SP i I gimnazjum) przyznają, że chciałyby więcej scenek i "teatrzyku" na lekcjach polskiego...


"Świętoszek"


Ze swojej uczniowskiej kariery pamiętam kilka inscenizacji. Tutaj wymienię tylko te, które powstały bez udziału nauczyciela jako siły sprawczej zmuszającej do prób ;). Na pewno były sceny wybrane z Balladyny, Dziady cz. II, fraszka O doktorze Hiszpanie (serio...), fragment O krasnoludkach i sierotce Marysi oraz bajka o maszynie spełniającej życzenia z Bajek robotów Stanisława Lema. I to - chyba - wszystko... A kiedy wracam wspomnieniami do szkoły podstawowej, wydaje mi się, że było tego taaak strasznie dużo.

Powróćmy jednak do mojej praktyki nauczycielskiej. Co się, do tej pory, sprawdziło, a nie było bardzo czasochłonne?


  • Dialogi bohaterów lektur. Zależało mi, by dzieci poćwiczyły pisanie dialogów i aby wystąpiły. No i jeszcze aby to miało związek z lekturą. Wyszyły z tego "Nieznane dialogi bohaterów Opowieści z Narnii". Zrobione w dwóch klasach IV. Działa. Uczniowie wszystko napisali i przećwiczyli na lekcjach. W domu tylko kostiumy przygotowali.
  • Sąd nad Zenkiem Wójcikiem. Zrobiłam raz. Byłam pod wrażaniem przygotowania klasy. To taki polski must have jeśli chodzi o omawianie Tego obcego. Działa! Wskazówka dla nauczycieli: trzeba wcześniej na lekcji rozdzielić role. 

Zdjęcia z aktywności 1 i 2 na Facebooku mojej szkoły: klik!
  • Wielka Uczta na zakończenie omawiania Harry'ego Pottera i kamienia filozoficznego. Działa! Stosuję za radą koleżanki z pracy, opiekunki moich obu staży. Tutaj kilka zdjęć z ubiegłego roku: klik! 
  • Pokaz mody XIX wieku po omawianiu Godziny pąsowej róży. Zrobiłam tylko raz, trochę żałuję, że z ostatnią klasą VI tego nie powtórzyłam. Cóż, za rok lepiej to sobie zaplanuję, bo zadziałało :).
  • Bohaterowie Krzyżaków. Każdy musiał przebrać się za dowolnego bohatera i opowiedzieć o sobie. Ja też się przebrałam, a co! :)
  • Inscenizacje wybranych scen z Krwi elfów. Zrobiłam tylko z jedną klasą, bo był entuzjazm. Tegoroczna I g nie wykazała entuzjazmu. Chyba tylko dlatego, że był początek roku, potem się rozkręcili :).
  • Wywiady z bohaterami Tajemniczego ogrodu. Zrobiłam pierwszy raz w tym roku. Wyszło! Szczególnie wywiad z paniami Lennox i Craven w ciąży :).
  • Inscenizacje Świętoszka: teatr lakowy/kukiełkowy albo teatr cieni. Robiłam raz, wyszło nieźle, choć na żarówkę, która przestała działać po tym, jak uczeń zrzucił niechcący moją lampkę, czekałam jakieś dwa lata :). Na pewno powtórzę.
  • Inscenizacje nowel Bolesława Prusa. Cztery grupy, cztery nowele. Uczniowie sami tworzyli scenariusz (na podstawie całości lub fragmentu) + pisali streszczenie i plan. Wyszło świetnie. Poniżej dowody (bez ludzi, bo wiecie, wizerunek).
  • Grupowa recytacja. W tym roku po raz pierwszy: Czapla, ryby i rak oraz Przyjaciele Ignacego Krasickiego. Wyszło!
W pierwszym roku swojej pracy zrobiłam jeszcze Niemców Kruczkowskiego, ale wyszło tak sobie moim zdaniem. Chętni uczniowie mojej klasy wychowawczej pokazywali też fragmenty Romea i Julii.

A na przyszły rok już planuję Balladynę z VI SP i coś (jeszcze nie wiem co) z II g. Będzie się działo, będzie się grało :).



0 komentarze:

Inscenizacje (i nie tylko), które zdały egzamin

13:29 Karolina Starnawska 0 Comments

"Świętoszek"
Na początku muszę przyznać, że nie czuję się specjalistką w temacie "teatr na lekcjach języka polskiego" - wprost przeciwnie, uważam, że to u mnie najbardziej zaniedbany temat. (Być może zaniedbany też na języku polskim w ogóle?) Co prawda na kulturoznawstwie, które studiowałam dwa lata, miałam przedmioty "teatralne" (wstęp do wiedzy o teatrze i historię teatru powszechnego), które bardzo dobrze wspominam i które bardzo przydają się, kiedy omawiamy dramaty w gimnazjum, ale... Cóż, sama smykałki do tworzenia teatru na lekcjach jakoś jeszcze w sobie nie odkryłam. 

Zdaje się jednak, że odkryć muszę, bo moje obecne klasy (V SP i I gimnazjum) przyznają, że chciałyby więcej scenek i "teatrzyku" na lekcjach polskiego...


"Świętoszek"


Ze swojej uczniowskiej kariery pamiętam kilka inscenizacji. Tutaj wymienię tylko te, które powstały bez udziału nauczyciela jako siły sprawczej zmuszającej do prób ;). Na pewno były sceny wybrane z Balladyny, Dziady cz. II, fraszka O doktorze Hiszpanie (serio...), fragment O krasnoludkach i sierotce Marysi oraz bajka o maszynie spełniającej życzenia z Bajek robotów Stanisława Lema. I to - chyba - wszystko... A kiedy wracam wspomnieniami do szkoły podstawowej, wydaje mi się, że było tego taaak strasznie dużo.

Powróćmy jednak do mojej praktyki nauczycielskiej. Co się, do tej pory, sprawdziło, a nie było bardzo czasochłonne?


  • Dialogi bohaterów lektur. Zależało mi, by dzieci poćwiczyły pisanie dialogów i aby wystąpiły. No i jeszcze aby to miało związek z lekturą. Wyszyły z tego "Nieznane dialogi bohaterów Opowieści z Narnii". Zrobione w dwóch klasach IV. Działa. Uczniowie wszystko napisali i przećwiczyli na lekcjach. W domu tylko kostiumy przygotowali.
  • Sąd nad Zenkiem Wójcikiem. Zrobiłam raz. Byłam pod wrażaniem przygotowania klasy. To taki polski must have jeśli chodzi o omawianie Tego obcego. Działa! Wskazówka dla nauczycieli: trzeba wcześniej na lekcji rozdzielić role. 

Zdjęcia z aktywności 1 i 2 na Facebooku mojej szkoły: klik!
  • Wielka Uczta na zakończenie omawiania Harry'ego Pottera i kamienia filozoficznego. Działa! Stosuję za radą koleżanki z pracy, opiekunki moich obu staży. Tutaj kilka zdjęć z ubiegłego roku: klik! 
  • Pokaz mody XIX wieku po omawianiu Godziny pąsowej róży. Zrobiłam tylko raz, trochę żałuję, że z ostatnią klasą VI tego nie powtórzyłam. Cóż, za rok lepiej to sobie zaplanuję, bo zadziałało :).
  • Bohaterowie Krzyżaków. Każdy musiał przebrać się za dowolnego bohatera i opowiedzieć o sobie. Ja też się przebrałam, a co! :)
  • Inscenizacje wybranych scen z Krwi elfów. Zrobiłam tylko z jedną klasą, bo był entuzjazm. Tegoroczna I g nie wykazała entuzjazmu. Chyba tylko dlatego, że był początek roku, potem się rozkręcili :).
  • Wywiady z bohaterami Tajemniczego ogrodu. Zrobiłam pierwszy raz w tym roku. Wyszło! Szczególnie wywiad z paniami Lennox i Craven w ciąży :).
  • Inscenizacje Świętoszka: teatr lakowy/kukiełkowy albo teatr cieni. Robiłam raz, wyszło nieźle, choć na żarówkę, która przestała działać po tym, jak uczeń zrzucił niechcący moją lampkę, czekałam jakieś dwa lata :). Na pewno powtórzę.
  • Inscenizacje nowel Bolesława Prusa. Cztery grupy, cztery nowele. Uczniowie sami tworzyli scenariusz (na podstawie całości lub fragmentu) + pisali streszczenie i plan. Wyszło świetnie. Poniżej dowody (bez ludzi, bo wiecie, wizerunek).
  • Grupowa recytacja. W tym roku po raz pierwszy: Czapla, ryby i rak oraz Przyjaciele Ignacego Krasickiego. Wyszło!
W pierwszym roku swojej pracy zrobiłam jeszcze Niemców Kruczkowskiego, ale wyszło tak sobie moim zdaniem. Chętni uczniowie mojej klasy wychowawczej pokazywali też fragmenty Romea i Julii.

A na przyszły rok już planuję Balladynę z VI SP i coś (jeszcze nie wiem co) z II g. Będzie się działo, będzie się grało :).



0 komentarze: