Niczego nie będzie. Tylko podmiot logiczny

09:07 Karolina Starnawska 4 Comments

Pamiętacie mój wpis o Gramatycznej nocy w szkole? Przed egzaminem gimnazjalnym powtarzaliśmy z III klasą składnię zdania pojedynczego i złożonego. 

Kiedy doszliśmy do rodzajów podmiotu, postanowiłam pokazać uczniom filmik, który utrwaliłby w ich głowach informacje o podmiocie logicznym. W tym celu obejrzeliśmy filmik z wystąpieniem kandydata na prezydenta Białegostoku, Krzysztofa Kononowicza. Kilka lat temu zasłynął on stwierdzeniem, że "niczego nie będzie". 

Obejrzeliśmy poniższy materiał i szukaliśmy w nim przykładów podmiotu logicznego. 

Zastrzegam, że moim zamiarem nie było naśmiewanie się z pana Kononowicza, ale pokazanie kategorii gramatycznej w żywej wypowiedzi, która stała się swego rodzaju skrzydlatymi słowami XXI wieku. 

Żeby nie było (kogo? czego?) bandyctwa, żeby nie było (kogo? czego?) złodziejstwa, żeby nie było (kogo? czego?) niczego.


Wypowiedzi nie trzeba oglądać w całości, wystarczy od 1:30. Obejrzyjcie i sami oceńcie, czy materiał jest odpowiedni dla Waszych uczniów.


W ramach utrwalenia wiadomości można wspólnie posłuchać piosenki Grupy operacyjnej inspirowanej słowami Krzysztofa Kononowicza. 

Nie będzie policji, nie będzie kanarów,
nie będzie słabych płyt, nie będzie browaru,
nie będzie bandyctwa, nie będzie urzędu, 
nie będzie podatków, nikt nie popełni błędu.
Nie będzie hip-hopu, na drodze znaków stopu...


Czy macie jakieś sprawdzone sposoby na utrwalanie kategorii gramatycznych? Piosenki, wierszyki...?

4 komentarze:

Z mistrzem Yodą po szyk zdania właściwy

12:39 Karolina Starnawska 3 Comments

Lubicie Gwiezdne wojny? Ja owszem. Nie, nie jestem psychofanką, ani nawet fanką, po prostu lubię to uniwersum, pomysł, bohaterów i piosenkę Weird Ala Yankoivca o młodym Anakinie ;).

Kilka dni temu stałam sobie na dyżurze i zauważyłam, że jeden z uczniów czyta Akademię Jedi. Chwilkę sobie o tej publikacji pogawędziliśmy, wymieniając przy tym opinie na temat filmu Łotr 1. Przypomniałam sobie tę rozmowę, kiedy przygotowywałam się do lekcji o typach zdań. Jeśli korzystacie z podręczników Nowej Ery, wiecie, o który temat chodzi. Na początku autorzy podręcznika proponują proste ćwiczenia na rozgrzewkę - układanie zdań z rozsypanych wyrazów. Ćwiczenie ma sprawdzać, czy uczniowie potrafią konstruować spójne, logiczne wypowiedzenia. 

Można oczywiście otworzyć podręcznik i robić ćwiczenie za ćwiczeniem, ale można też pomyśleć nad dodaniem do lekcji kilku fajerwerków. U mnie za sztuczne ognie robił Mistrz Yoda.


Słuchanie ze zrozumieniem


Najpierw puściłam fragmencik filmu Imperium kontratakuje. Taki tylko znalazłam z polskim lektorem na YouTube. Film wywołał skrajne emocje jeszcze przed puszczeniem. Od zachwytu przez "Jakie to stare i śmieszne, buuu, hahaha" po "Ale nuda!" (po 19 sekundach, wierzycie?). W końcu jednak udało mi się powiedzieć, o co chodzi. Uczniowie słuchali i mieli zgłaszać się, kiedy usłyszą dziwnie, niepoprawnie wypowiedziane zdanie.

Wyłapali kilka takich zdań. Zapisałam je na tablicy, a potem wspólnie ustalaliśmy wersję poprawną (lub też wersje poprawne). Ważne: wiem, że mistrz Yoda mówi językiem bardziej poezji niż prozy, więc podkreśliłam, że jego zdania brzmią dziwnie w zwyczajnej rozmowie, ale w wierszu mogłyby zostać użyte. 



Porządkowanie


Po ćwiczeniu ze słuchania przyszedł czas na czytanie i pisanie. Uczniowie dostali kartki z "memami". Trzy zdania z podręcznikowych zadań wpisałam po prostu na znaną z internetów fizjonomię Mistrza Yody, używając do tego https://imgflip.com. Jeden mem zostawiłam pusty, by dzieciaki mogły wpisać własne zakręcone zdania :). 

Memy zmontowałam w jedną kartę na Canva.com. Tam też zrobiłam białe paski do wpisania własnego tekstu.

Jak było?


Dobrze! Popełniłam tylko jeden błąd: powinnam była sama lub rękami starszych uczniów wyciąć memy. Czwartakom zajęło to trochę czasu. 

Mogłam także kazać im wymieniać się niepoprawnymi zdaniami, które sami wymyślali. To w sumie tak oczywiste, że nie wiem, dlaczego nie przyszło mi do głowy...

Mam też nadzieję, że od tej pory polski będzie się jeszcze lepiej kojarzył, zwłaszcza fanom uniwersum Lucasa. Co więcej - mam nadzieję, że w mózgach uczniów powstanie połączenie Star Wars - język polski. Myślicie, że Akademia Jedi ma coś wspólnego z Akademią pana Kleksa? Albo Hogwartem? Hmmm...

Co robiliśmy potem?


Na drugiej lekcji (miałam dwie pod rząd) rozwiązywaliśmy zadania w zeszycie ćwiczeń. A dzisiaj była kartkóweczka z określania typów zdań. Poszła całkiem, całkiem. Tylko nadal niektórych nie mogę przekonać do tego, że na końcu zdania stawia się kropkę, pytajnik lub wykrzyknik, a na początku - wielką literę. Z powodu tego smutek ogarnia mnie.

3 komentarze:

13 powodów, by obejrzeć "13 powodów"

13:26 Karolina Starnawska 2 Comments

Pomysł na tę serial 13 powodów  (ang. 13 Reasons Why) wydawał mi nie nieco makabryczny. Sytuacja wyjściowa jest (w skrócie) taka: nastoletnia Hannah Baker popełniła samobójstwo. Przed odebraniem sobie życia nagrała na analogowych kasetach 13 wypowiedzi, w których wyjaśniła powody swojej decyzji. O serialu dowiedziałam się od uczniów z klasy III gimnazjum. 

Przyznam, że w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Pomyślałam, że ten serial może być niebezpieczny dla widzów, do których został skierowany. Że, oglądany bez kontroli rodziców czy wychowawców, nie przegadany, nie omówiony, może zostawić młodego widza zagubionego. Dlatego w wakacje znalazłam czas i w trzy dni obejrzałam całość (via Netflix, więc na legalu). 

Technicznie, scenariuszowo i aktorsko nie jest to najlepszy serial, jaki widziałam. 


ALE...


Po obejrzeniu mogę wymienić przynajmniej 13 powodów, dla których dorośli powinni zobaczyć ten serial. Albo inny, o podobnej tematyce. 

A ta tematyka, o czym doskonale wiemy, nie jest czymś odległym od szkolnej rzeczywistości. To nie jest fikcja literacka czy filmowa. Niestety. 

  1. To serial, którego głównym tematem jest samobójstwo nastolatki.
  2. To serial, który pokazuje, jak plotka niszczy reputację.
  3. To serial, w którym wyraźnie widać niebezpieczeństwa związane z mediami społecznościowymi.
  4. To serial o tym, jak nieodpowiedzialne są nastolatki. Nawet te niby inteligentne.
  5. To serial o tym, jak szkoła jako instytucja nie jest w stanie udzielić pomocy nastolatce.
  6. To serial o tym, jak rodzice nie pomogli swojej córce.
  7. To serial o tym, jak bardzo rodzice nie znają swoich dzieci.
  8. To serial o tym, jak okrutne potrafią być nastolatki.
  9. To serial o przemocy seksualnej.
  10. To serial o tym, że wszyscy są winni śmierci dziewczyny.
  11. To serial, który prawdopodobnie widział już ktoś w Twojej klasie.
  12. To serial o tym, jak kolejne złe rzeczy nawarstwiają się, tworząc przeszkodę nie do pokonania.
  13. To serial, który może zasiać w głowie nastolatka myśl, iż samobójstwo to dobry pomysł.


Wymieniłam 13 powodów, ale już 1. i 13. powinny wystarczyć, by nauczyciele i rodzice oraz wszyscy pracujący z młodzieżą, obejrzeli go uważnie. Bardzo uważnie. A jeśli w Waszej klasie ktoś te serial zna, uważam, że powinniście podyskutować - w sposób uznany przez Was za słuszny - na ten temat ze swoimi podopiecznymi.

Pamiętam, jak kiedyś ze swoją klasą wychowawczą w ramach programu "Nowe horyzonty edukacji filmowej" poszłam na duński film Przytul mnie. Nastoletnia Sara, bohaterka filmu, w finale popełnia samobójstwo. Cechą programu edukacyjnego "Nowe horyzonty..." są prelekcje znawców kina przed filmem. Tym razem po filmie uczniowie mieli okazję porozmawiać z psychologiem o tym, co właśnie zobaczyli. Pamiętam to spotkanie jako dobrze, fachowo przygotowane.

Być może nie czujesz się na siłach, by przeprowadzić lekcję na temat samobójstw. Warto wtedy pomyśleć o zaproszeniu na zajęcia specjalisty.

Cały film Przytul mnie dostępny jest legalnie na kanale VOD.pl: https://vod.pl/filmy/przytul-mnie-online/k12bk9m.


WAŻNE: 116 111


Twój uczeń, Twoja uczennica, może nie chcieć z Tobą rozmawiać. Może nie chcieć rozmawiać z rodzicem, bratem, siostrą, przyjacielem. Możesz nie wiedzieć, że coś u kogoś jest nie tak. Ale powiedz uczniom, na przykład na godzinie wychowawczej, o telefonie zaufania dla dzieci i młodzieży. 116 111. Więcej szczegółów na stronie: 116111.pl/mlodziez. Jest też strona na Facebooku.

Książka


Serial 13 powodów jest adaptacją powieści Jey'a Ashera pod tym samym tytułem. Chwilowo nie mam siły psychicznej na przeczytanie tej powieści, ale na pewno po nią sięgnę w niedalekiej przyszłości. 

Możecie za to zajrzeć na stronę poświęconą powieści (po angielsku): Thirteen reasons why.


Polecam również uwadze filmik blogerki/vlogerki Hani S. o tym, dlaczego uważa ten serial za szkodliwy. Nie zgadzam się ze wszystkim, co Hania mówi, ale zawsze warto przemyśleć inny punkt widzenia niż swój własny.


2 komentarze:

Alfabet Morse'a, szyfry i rysunki na polskim, czyli jak przykuć uwagę czwartaków, by przeprowadzić lekcję

01:00 Karolina Starnawska 2 Comments

Tytuł może przydługi, ale wiem, że mnie zrozumiecie - walka o uwagę czwartaków trwa! Wrzesień to miesiąc poznawania się, szukania metod i form pracy, które sprawią, że faktycznie na lekcjach będzie... praca :).

Każda klasa to nowe dzieci, a zatem i nowe wyzwania. Kiedy stare chwyty nie działają, należy spróbować nowych. Zatem kolejna próba przeprowadzenia skutecznej lekcji (czyli takiej, na której zrealizujemy założone cele) wyglądała u mnie tak.

Temat czwartkowej lekcji.


Korzystam z podręcznika Nowe Słowa na start! i w tym roku wyjątkowo pilnie się go trzymam. Jego układ i treści podobają mi się. Dzieciom też. Niektóre mają nawet swoje ulubione strony, które podczytują zamiast zostać tam, gdzie powinny. Albo pytają: proszę pani, a kiedy będziemy robić to, a tamto kiedy? [Też tak macie?]


Jednym z pierwszych tematów w podręczniku jest pisanie kartki pocztowej z pozdrowieniami. Trochę już znam klasę IV i wiedziałam, że muszę przygotować sporo zróżnicowanych, a mimo tego pozostających w temacie, zadań z pisania. I zacząć tak, żeby przykuć ich uwagę. Zaprojektować ciekawą sytuację motywacyjno-problemową. Od której nie zaczęliśmy, bo na początek, żeby się trochę dzieciaki odprężyły, zagadałam, co tam na poprzedniej lekcji mieli (technikę) i co robili (poznawali znaki i projektowali swoje; tak, zachęcałam ich do opowiadania, jakie).


Dobrze, przejdźmy jednak do lekcji.


Ogniwo I
1. Rozdałam paski z tematem zapisanym alfabetem Morse'a. Niektórzy widzieli, co to jest. Plusiki były :)
2. Alfabet wyświetliłam na ekranie. Niektórzy potrzebowali pomocy przy pierwszych literach (nie żebym nie wytłumaczyła tego na początku), ale prawie wszyscy dali radę odszyfrować temat zajęć.
3. Zapisałam na tablicy temat: Piszemy pozdrowienia i życzenia.
4. Pokazałam dzieciom kilka kartek z życzeniami: świątecznymi, urodzinowymi, z podziękowaniem. Były to kartki z moich prywatnych zbiorów.

Oczywiście zapytałam kto i komu wysyła kartki. Kilka osób w klasie mówiło, że wysyła z wakacji :).

Ogniwo II
1. Zapowiedziałam, że teraz będzie trzeba odkodować treść pozdrowień.
2. Wprowadziłam szyfr GA-DE-RY-PO-LU-KI. Wytłumaczyłam na przykładzie, o co chodzi z tym całym szyfrowaniem. Osoby, które nie do końca zrozumiały, podeszły do tablicy zakodować kilka prostych wyrazów. [DZWONEK]
3. Kilkoro chętnych przy tablicy, jak w punkcie 2.
4. Rozdałam narysowane przeze mnie dwustronne karty pracy. Wytłumaczyłam, na czym praca polega.

Strona pierwsza. Tak, czasem pytali "Jaka to jest litera?". Muszę się bardziej przyłożyć do kaligrafii ;)


5. Chodziłam między stolikami i pomagałam uczniom z kodowaniem, a także pokazywałam, gdzie popełnili błędy i jak je poprawić.
6. Druga strona kartki. Znów tłumaczenie i - patrz p. 5. 
7. Cały czas zwracałam uwagę, by uczniowie korzystali ze wzoru kartki zamieszczonego w podręczniku.

Druga strona kartki. Przyznam, że trochę przesadziłam z tym alfabetem Morse'a. Przez to niektórzy się irytowali...

Ogniwo III
8. Zebrałam prace. [DZWONEK]

Oryginalnie podsumowaniem lekcji miała być kartkówka. Nie udało się, ale i tak zrobiliśmy dużo. Osoby, które skończyły wcześniej, mogły rozłożyć się na pufach w rogu sali z książką lub komiksem. Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia, świetnie to wyglądało.

Przede mną sprawdzenie prac uczniowskich. Zobaczymy, jak poszło! Na kolejnej lekcji jeszcze jedno ćwiczenie z kartką, tak dla pewności, że wszyscy wszystko zrozumieli. I może uda się zrobić kartkówkę :).

A tutaj kartkóweczka. Jeśli ktoś z uczniów tu trafi, tym lepiej dla niego ;)

Miała być po lekcji, będzie trochę później. Trudno. Dzięki temu poćwiczymy więcej w poniedziałek. Hurra! <3

Do przetłumaczenia tematu lekcji na alfabet Morse'a użyłam tego generatora. Uwaga, nie tłumaczy polskich znaków: https://www.topster.pl/tekst/morse.html.

Alicja Podstolec na Facebooku podrzuciła mi link do strony, gdzie i na Morse'a i na GA-DE-RY-PO-LU-KI i inne przełożycie literki: http://www.goorsky.info/szyfrator/.

2 komentarze:

Z Ryszardem Kają w podróży po Polsce. Jak wykorzystać plakat na zajęciach?

02:09 Karolina Starnawska 2 Comments

[Wszystkie wykorzystane w tekście obrazki są linkami prowadzącymi do podstron z konkretnymi plakatami w witrynie galeriaplakatu.com.pl. Nie, nikt nie płacił za promocję.]

Lubicie plakaty?


Ja tak. Lubię je na tyle, że wiele z nich podoba mi się tak bardzo, iż do dziś nie kupiłam żadnego, gdyż nie potrafię się zdecydować... Szczególnie przypadła mi do gustu seria "Plakat-Polska" Ryszarda Kai. Jego plakaty są pomysłowe, piękne i... przydatne.

Wykładam na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, mieszkam tu od 14 lat i mam sentyment do tego plakatu. 


W ubiegłym semestrze prowadziłam ze studentami filologii polskiej zajęcia z edukacji językowej i literackiej cudzoziemców. Glottodydaktycy wiedzą, jak ważny na lekcjach języka jest element/komponent kulturowy: wiedza o polskich potrawach, świętach, obrzędach, wybranych wydarzeniach i postaciach historycznych, postaciach ważnych dla kultury polskiej, ale także o miastach, przyrodzie itp. Wszystkie te zagadnienia pojawiają się w podręcznikach do nauczania języka polskiego jako obcego na różnych poziomach. 

Szukając inspiracji na zajęcia dot. elementów krajoznawstwa, wpadłam na pomysł, by studenci wybrali sobie jeden plakat z serii stworzonej przez Ryszarda Kaję i:

a) opowiedzieli, co się na nim znajduje (opis dzieła sztuki),
b) przygotowali informacje o regionie/mieście, które stały się tematem plakatu.
W ten sposób miał powstać plakatowy przewodnik po Polsce. Mieliśmy dzięki poszerzyć swoją wiedzę o naszym kraju. Ćwiczenia z plakatami miały też pokazać, jak można je wykorzystać na zajęciach językowych w  grupach uczących się języka polskiego jako obcego na różnych poziomach zaawansowania. 

Plakaty z serii "Plakat-Polska" mogą stanowić inspirację do różnych ćwiczeń językowych np. wprowadzających i utrwalających słownictwo z określonego kręgu tematycznego, poświęconych doskonaleniu opisu ustnego i pisemnego, ustnej prezentacji wybranego zagadnienia. Przy okazji uczniowie czy studenci poznają przykłady polskiej sztuki plakatu oraz różne regiony naszego kraju.

Edit: W roku akademickim 2017/2018 studenci przygotowywali do plakatów ćwiczenia z zakresu słownictwa, wykorzystania języka w praktyce, gramatyki itd. Poszło świetnie, szczególnie dobrze pamiętam "Nadmorze" :)

Edit: Autorka blogu Lekcje o filmie w komentarzu pod postem podpowiada, że plakaty z tej serii na zajęciach jpjo można wykorzystać już od pierwszych lekcji - do ćwiczenia wymowy. Dzięki za uzupełnienie! I powodzenia na zajęciach :)

Zastanawiam się nad wykorzystaniem tych plakatów na lekcjach języka polskiego w gimnazjum. Ponieważ w tym roku stawiam na kształcenie wypowiedzi ustnych, być może niebawem zlecę uczniom takie samo zadanie, jak studentom :).

Wykorzystujecie plakat na lekcjach?


2 komentarze:

Dobrze zacząć z czwartakami - notatka graficzna zamiast regulaminu oceniania

06:26 Karolina Starnawska 1 Comments

Nie wiem, czy znacie to uczucie. Można porównać je do próby ominięcia zbudzonego ze snu zimowego niedźwiedzia, przejścia nocą przez Las Duchów lub przekroczenia rwącej rzeki, której brzegi spina bardzo chwiejny mostek. O, taki. 



Uczucie to można nazwać tremą, zdenerwowaniem bądź paraliżującym strachem. Lepiej jednak, żeby nie było to to ostanie! Jesteś przecież nauczycielką i zaraz zaczynasz lekcje z nową klasą. Czwartą klasą!

Jeszcze przed wakacjami byli tymi młodszymi, produkującymi podczas przerw hałas zbliżony do tego na koncertach rockowych, dzieciakami. Plątali się gdzieś w okolicach twoich kolan, gdy szłaś do nich na zastępstwo lub dyżurowałaś na korytarzu. Mogą pamiętać, że jesteś tą panią, która na lekcji pozwoliła im się bawić lub puściła bajkę (edukacyjną oczywiście). 

Teraz jednak skończyło się zastępowanie, a zaczęły regularne lekcje. Spokojnie. Oni też mają tremę. Chcą wypaść jak najlepiej, zupełnie jak ty. I tego będziemy się trzymać...


Być może trochę koloryzuję, ale przyznam, że w tym roku trema związana z klasą czwartą pojawiła się u mnie jakoś w środku wakacji. Dość powiedzieć, że pierwszą lekcję obmyślałam, przemierzając lapońską głuszę. O, na przykład tutaj. W rozmyślaniach pomagały mi przecinające raz po raz drogę renifery.



Z tego myślenia, a także ze sporadycznego* zaglądania na facebookową grupę Nauczyciele polskiego zrodziło się coś, co można nazwać kartą pracy lub kwestionariuszem osobowym. Ot, narysowana przeze mnie notatka, na której znaleźć się miało kilka wiadomości o uczniu. Wyglądała tak (niżej całość i zbliżenia):

* sporadyczność wynikała ze słabego zasięgu oraz wakacyjnego stanu umysłu





Niestety, nie posiadam już pustego oryginału, bo okazało się, że w klasie pojawił się nowy uczeń, a ja nie zrobiłam tej jednej kopii więcej. Trudno. Jak będzie trzeba, narysuje się jeszcze raz. Nie było z tym wiele roboty. W moim przypadku ręczne rysowanie zajmuje mniej czasu niż wklejanie pól tekstowych w Wordzie lub innym edytorze.

Tę kartę-wizytówkę uczniowie dostali do wypełniania na pierwszej lekcji. Oczywiście na początku ustawiłam ich przed klasą, wpuściłam parami do sali, potem przywitałam tradycyjnym "Dzień dobry", dostałam w odpowiedzi chóralne "Dzień-do-bryy!", następnie pozwoliłam uczniom usiąść, poprosiłam o porządek na ławkach i dookoła nich (ach, te nowe bluzy rozwleczone po podłodze!), a na koniec się przedstawiłam. Zapowiedziałam, że wyjątkowo na lekcji polskiego nie będziemy omawiać od razu przedmiotowego systemu oceniania, a trochę się poznamy.

Dokładnie wytłumaczyłam uczniom, co mają zrobić. Tak, były pytania dodatkowe.

Później wszyscy zabrali się do pracy. Tak, w trakcie też były pytania.

Po 10 minutach pierwsi uczniowie oddali kartki. Ostatni pracowali do końca lekcji.

Kartki zebrałam do sprawdzenia. Oczywiście nie na ocenę. Te notatki są dla mnie źródłem wiedzy o moich najmłodszych uczniach, wiedzy, którą postaram się wykorzystać dobrze na lekcjach. Dobrze wiedzieć, że znakomita większość ma w domu zwierzaka oraz rodzeństwo :), że lubią język polski, potrafią gotować, czytają książki, są dobrzy z matematyki, odrabiają zadania domowe, są świetni w sporcie itd. Dobrze jest dać im szansę na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia.

Zadania, które wykonywali uczniowie, są także elementem diagnozy wstępnej. Sprawdziłam, czy czwartoklasiści:
- potrafią odpowiadać na zadane pytania, czy rozumieją polecenia pisemne i ustne (czytanie i słuchanie ze zrozumieniem),
- piszą poprawnie pod względem ortograficznym,
- stosują prawidłowe formy odmiany wyrazów w zdaniach,
- potrafią samodzielnie napisać coś o sobie (element autocharakterystyki),
- mają czytelne pismo,
- odróżniają podstawowe części mowy,
- poprawnie stosują kropkę.

[Przy okazji - świetne pomysły na ciekawe prace diagnozujące wiedzę i umiejętności uczniów, którymi można zastąpić test, znajdziecie u Joanny Waszkowskiej: Zamiast diagnozy na wejście.]

Odpowiedzi uczniów raz po raz wywoływały na mojej twarzy uśmiech. Ich umiejętności i wiedza - również. Jestem zbudowana zwłaszcza wynikami zadania z częściami mowy. Czwartaki sporo pamiętają.

Na dzisiejszej lekcji skomentowałam ich prace, rozdałam zeszyty, które także zabrałam do sprawdzenia :). Następnie odpowiedziałam na pytania uczniów i jakoś dobrnęliśmy do regulaminu oceniania... Ale nie myślcie, że było różowo. W tym roku czwarta klasa jest wyjątkowo ruchliwa. Oj, wyjątkowo. Dość powiedzieć, że robiłam dziś jeszcze dyktando. Nieplanowane. I zostawałam z nimi w klasie na przerwach. Pamiętacie tę rwącą rzekę? Jest wesoło!

A jaka była Twoja pierwsza lekcja z czwartą klasą? :)

1 komentarze:

Książka na rocznicę

00:22 Karolina Starnawska 0 Comments

[Wpis powstał 28 lipca 2014 roku i został zaimportowany z innego mojego blogu.]

(...) Jedyną sensacją, jaką mieliśmy w Glen od lat wielu, było zemdlenie panny Meade w kościele. Czasami chciałabym, aby nastąpiło coś dramatycznego, coś, o czym długo można myśleć.
- Lepiej nie życz sobie tego. Dramaty zawsze komuś niosą gorycz. Będziecie mieli piękne, wesołe lato.
[s. 18]

- Zakosztuję życia! Ja bym chciała je pochłaniać - zawołała Rilla ze śmiechem. - Pragnęłabym wszystkiego, wszystkiego, co tylko dziewczyna posiąść może. W przyszłym miesiącu kończę piętnaście lat i wtedy nikt już chyba nie powie, że jestem dzieckiem. Słyszałam kiedyś, że lata między piętnastym i dziewiętnastym rokiem są najlepszymi latami w życiu dziewcząt. Postaram się, aby te kilka lat wykorzystać jak najlepiej, tylko na zabawę.
[s. 19]

Jakieś wyjście się znajdzie. Wojna była straszną, obrzydliwą rzeczą, zbyt straszną i zbyt ohydną, aby mogła się zdarzyć w dwudziestym wieku między cywilizowanymi narodami. Sama myśl o tym była ohydna w porównaniu z pięknem życia. [s. 23]


Fragmenty pochodzą z wydania z roku 1991 w tłumaczeniu Janiny Zawiszy-Krasuckiej.

Z Rilli ze Złotego Brzegu dowiedziałam się więcej o Wielkiej Wojnie niż z podręcznika. Razem z główną bohaterką śledziłam przesunięcia frontu, kolejne bitwy, czytałam listy z krwawiącej Europy. To historia dziewczyny, która siedzi bezpieczna za Oceanem, a jednak przecież każdy jej dzień wypełniony jest nie, jak zakładała, zabawą, a wojną. 

Patrzę na te cytaty, zwłaszcza na ostatni, zaglądam do telewizora... I, podobnie jak Walter Blythe, postanawiam stanowczo wyrzucić z pamięci ten temat i myśleć o tym, co za oknem. O tym i o głębokiej, subtelnej radości, która mi to wszystko daje [s. 23].


0 komentarze:

Ania, nie Anna, nie Andzia, nie Ann - bohaterka, której nie znacie

09:53 Karolina Starnawska 9 Comments

Najpierw obejrzycie sobie czołówkę serialu Ania, nie Anna wyprodukowanego przez Netflix (we współpracy z telewizją kanadyjską). Premiera - 12 maja 2017.



Już? Doskonale! Piosenka wpada w ucho, grafika cieszy oko, wydrapane na korze drzew cytaty z książki radują serce i wszystko to razem zapowiada pogodną, łagodną, znaną nam dobrze opowieść. 

Otóż nie.

To jest Ania, jaką znacie i jednocześnie Ania, jakiej nie znacie. W sumie wszystko zależy od tego, jaką Anię przedstawił wam wasz nauczyciel w szkole podstawowej. Ja z lekcji najbardziej pamiętam pracę domową - portret Ani. Narysowałam przeciętnej urody dziewczynkę o płomiennorudych włosach. Tło portretu stanowiły kolorowe, rozmazane plamy, będące metaforą wyobraźni głównej bohaterki. 

Moja Ania nie była tak ładna jak grająca tę postać w serialu z 1985 roku Megan Follows. Była chuda, miała duże oczy i usta - tak, jak to opisała Maud Montgomery. Prawie żałuję, że ten malunek (bo plakatówkami) zachował się tylko w mojej wyobraźni.

Ania stała się jedną z najważniejszych w moim życiu powieściowych bohaterek, a jej autorka - jedną z najważniejszych kobiet. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że bardzo dobrze znam jej twórczość. Każdy by tak znał, gdyby przeczytał jej książki tyle razy, ile ja. I to w różnych przekładach! O samej autorce wiem sporo, ale jeszcze niewiele. Wciąż przede mną lektura drugiego i kolejnych tomów jej pamiętników. Te wydane po polsku czytałam już kilka razy.


Przemoc

Oglądając Anię, nie Annę nabierałam przekonania, że twórcy serialu bardzo uważnie przeczytali powieść. Między wierszami optymistycznej opowieści o wygadanej sierotce znaleźli to, na co ja wpadłam stosunkowo niedawno, bo rok temu, kiedy przygotowywałam się do omawiania Ani z Zielonego Wzgórza z szóstą klasą. 

Ania... to historia o przemocy. Przeczytajcie jeszcze raz pierwsze rozdziały. Pani Lynde dziwi się, Mateusz dziwi się, Maryla się dziwi i... Ania się dziwi. Każde z trochę innego powodu. 

Kim jest sierota? Kimś, na kogo trzeba uważać, bezpańskim obcym o nieznanych korzeniach, któremu przypisuje się złośliwość i chęć stosowania przemocy. Dlaczego rodzeństwo chce przygarnąć chłopca? Aby pomagał Mateuszowi w gospodarstwie. Jak łatwo mówi o tym Maryla - bez choćby cienia radosnego oczekiwania na dziecko, które ma się pojawić w jej domu.

Chłopiec, którego chcą adoptować Cuthbertowie będzie pełnił rolę kolejnego sprzętu gospodarstwa domowego lub kolejnego zwierzęcia. Przygarnięty nie dla samego siebie, ale dla funkcji, którą ma spełniać.

Zjawia się jednak dziewczynka. 

Jest to dziewczynka z przeszłością. Mroczną przeszłością. Co prawda nie wsypała nigdy strychniny do studni i nie ma w niej zła, o które wszystkie sieroty posądza pani Lynde. To całkiem rozsądna istota, oczytana, wygadana - ale przecież nie pyskata. Umie o siebie zadbać, bo inaczej jak przetrwałaby jedenaście lat swojego życia w roli wyrzutka? Służącej, niańki i domowego popychadła? 
Maryla chce oddać Anię. 
Czy kiedyś, podczas omawiania tej książki z uczniami, pomyśleliście, że to niemożliwe, by dziecko, które od niemowlęctwa było dla swoich kolejnych opiekunów jedynie balastem, zachowywało się tak normalnie jak Ania Shirley? Żaden z dorosłych nie dał jej nigdy miłości, czułości i zrozumienia. Nikt. A jednak nie ma żadnej traumy, choroby sierocej, nic. Zero powracających złych wspomnień, poczucia niepewności jutra. 

Czytając jako dzieci, czytając pobieżnie jako dorośli, widzimy tylko to [koniecznie obejrzyjcie].

Złe wychowanie

Tymczasem twórcy serialu Ania, nie Anna dokonali rereading i reintepretation i to, co w samej powieści było zmarginalizowane, wyciągnęli na światło dzienne. Ania Shirley 2017 jest od czasu do czasu nękana przez wspomnienia dzieciństwa pełnego przemocy. Stara się je jakoś zagadać, przykryć wyobraźnią. Dziewczynka żyje w dwóch rzeczywistościach - prawdziwej i życzeniowej. Uciekanie w świat marzeń to jej sposób na radzenie sobie z przemocą i złem, których doświadcza. 
Znaczący jest moment, w którym poznajemy Anię. Popatrzcie. 
Delikatne odbicie w szybie, zupełnie jakby dziewczynka szukała w niej oparcia swojej wyimaginowanej przyjaciółki - Katie Maurice. Dodajmy, że pewnego dnia odnajdzie ją, ukrytą w  drzwiach witryny na Zielonym Wzgórzu. Będzie to wtedy, kiedy bohaterka zamknie się w sobie, a nawet - ucieknie do wewnątrz. Kiedy? Po tym, jak zostanie poniżona w szkole przez nauczyciela. 
Tak, wątku tej osobliwej emigracji wewnętrznej albo objawów choroby psychicznej nie ma w powieści. Uważam jednak, że dobrze się stało, iż znalazł się w serialu. Ania 2017 to nie pogodny człowiek z żelaza. To skrzywdzone dziecko, które ma prawo do uczuć negatywnych i których nie potrafi, a może nie chce, tłumić. 
"Źle wychowana" = wychowana w zły sposób. Co ciekawe, obie Anie - książkowa i serialowa - zostały wychowane w tych samych warunkach. Ale ta pierwsza szybko o tym zapomina. Skoro ona, to za nią też czytelnik, który od chwili przyjęcia dziewczynki na Zielone Wzgórze śledzi tylko jej mniej i bardziej zabawne przygody oraz wpadki. 

Ciało

Ania, nie Anna ma ciało. Ciało chude, zabiedzone, brzydko ubrane. Ciało, które cierpiało poniżenie: otrzymywało lanie i było dręczone przez koleżanki z sierocińca. W Ani z Zielonego Wzgórza nie ma mowy o przemocy fizycznej, ale jej ukazanie w serialu uważam za zasadne. Końcówka XIX wieku to chyba nie był czas, kiedy mówiło się o prawach dziecka, także o prawu do nietykalności fizycznej. Skoro wobec Ani stosowana była przemoc psychiczna, można przypuszczać, że fizyczna także. 
Poza tym Ania jest dorastającą dziewczynką, zatem pewnej nocy przytrafia jej się coś, co prędzej czy później każdej dziewczynce się przydarzy. Zrozpaczona Ania dostaje miesiączki. Ten odcinek uważam za jeden z lepszych. Więcej nie zdradzę.
Ania nie wie, czym jest menstruacja, ale (nie)doskonale wie, skąd się biorą dzieci. Swoją (nie)wiedzą szczerze i bez złych zamiarów dzieli się z koleżankami ze szkoły. To, co powiedziała, sprawia, że jedna z matek - nota bene należąca do koła postępowych matek - nazywa Anię "ladacznicą". Nieoczekiwanie surowa, trzymająca się określonych zasad Maryla, bierze wychowankę w obronę. A mnie - wydawałoby się już świadomemu czytelnikowi - ponownie otwierają się oczy. 
Maryla mówi pani Pye:

Może pani winić Anię za jej słowa, ale nie za to, co przeżyła, ani czego była świadkiem.




Co mi się nie podoba?

Jest kilka takich rzeczy. Zakończenie mi się nie podoba. I...
Hm, w sumie to tyle jestem w stanie sobie przypomnieć. Mam nadzieję, że twórcy serialu nakręcą kolejny sezon i nie namieszają za dużo w fabule. To zrobiła już z powodzeniem wytwórnia Sullivana, wysyłając Anię Blythe na front I wojny światowej. 
Polecam inne posty o Ani Shirley - związane z omawianiem lektury w SP: Ania z Zielonego Wzgórza, zwłaszcza ten: Dzieci, które żyją w samotności. Współcześnie o...
Wszystkim nauczycielom polecam krytyczną lekturę serialu Ania, nie Anna (dostępny na platformie Netflix).  Jeśli już oglądaliście, podzielcie się wrażeniami.

Użyte we wpisie zdjęcia są zrzutami ekranu, które wykonałam, oglądając serial.

9 komentarze:

Gramatyczna noc w szkole

05:52 Karolina Starnawska 8 Comments

Planowałam to od kilku tygodni i w końcu się udało! Z czwartku na piątek (30/31 marca) nocowałam w szkole z uczniami klasy III gimnazjum. Wszystko po to, by powtórzyć przed egzaminem gramatykę - a konkretnie składnię. 

Jeśli spodziewacie się tutaj jakichś wymyślnych ćwiczeń, gier, zabaw, aktywizacji itp., to niestety nie dziś, nie dziś... Podczas gramatycznej nocy w szkole postawiłam na dość tradycyjne rozwiązania - praktykę, teorię, znów praktykę, czyli kolejne ćwiczenia. 

Przygotowane materiały

Początkowo miałam plany na zorganizowanie zajęć w innej formie: ćwiczenia + teoria + zabawa. Ostatecznie jednak, wziąwszy pod uwagę potrzeby uczniów, zdecydowałam się na model opisany w drugim akapicie. 


Tradycja nocy w szkole jest w mojej podstawówce i gimnazjum dość długa. Zwykle w szkole nocują maluchy z klas I-III i starszaki z klas IV-VI. Najpierw mają popołudniowe zajęcia sportowe, artystyczne, zabawy okolicznościowe (np. andrzejkową, mikołajową), a później - myją nóżki, rączki i ząbki i idą spać. Rano bladym świtem jedzą wspólne śniadanie. 

Noce w szkole dla gimnazjalistów nie są już organizowane tak często. I sami uczniowie nie garną się tak bardzo do spania w szkole, i nauczyciele też mniej chętni :). W ubiegłym roku z kolegą zrobiliśmy noc filmową, z maratonem reżyserskich wersji Władcy Pierścieni. Można o tym poczytać tutaj: "Nieprzespana filmowa noc w szkole".

Można by pomyśleć, że na gramatyczną noc w szkole nie przyjdzie nikt. Młodzież jednak entuzjastycznie (tutaj puszczam oko do entuzjastycznej III g :D) zareagowała na mój pomysł. Z 12 osób w klasie na noc z gramatyką przyszło 10.

Przygotowałam dla nich skserowane ćwiczenia oraz wiadomości teoretyczne. Skorzystałam z podręcznika do nauki o języku Słowa na czasie. Po czasie stwierdzam, że brakuje mi tego tytułu i muszę częściej do niego wracać. 

Oczywiście nie kserowałam uczniom całych rozdziałów poświęconych składni. Pobawiłam się tutaj trochę w Amelię (z filmu Amelia): zrobiłam ksero wybranych kartek, potem z nich wycięłam najlepsze ćwiczenia, przykleiłam na kratki, które powieliłam. To samo z teorią. Ta zdania pojedynczego zajęła kartkę A3.

Materiały już w użyciu


Ćwiczyliśmy od 16:00 do 20:55 z krótkimi przerwami (10-15 minut). Nie było dzwonków, więc pauzy wyznaczałam sama. Pod koniec widać już było zmęczenie uczniów oraz moje. Jeśli dopełnienie myli ci się z okolicznikiem, to znaczy, że pora skończyć zabawę :).

Po składni zdania pojedynczego powtórzyliśmy zdanie złożone współrzędnie. Tutaj korzystałam ze starej dobrej książki Gramatyka języka polskiego w ćwiczeniach Zofii Czarnieckiej-Rodzik.

Później wszyscy grzecznie poszli umyć zęby i przebrać się w piżamki. Sala polonistyczna zamieniła się w sypialnię i po długich dysputach uczniowie wybrali w ramach dobranocki film Sing. Co do kolacji, to nikt jej nie jadł, bo każdy miał jeszcze brzuch pełen pizzy zjedzonej tuż po lekcjach, czyli po 15:00.

Sala polonistyczna podczas pauzy

Następnego dnia mieliśmy dwa polskie i... składnię zdania złożonego, hehe. Ale tylko na pierwszej lekcji. Pogoda była świetna, pracy wykonaliśmy sporo, więc wzięliśmy koce i poszliśmy na trawkę grać w Story Cubes. W końcu opowiadanie też trzeba przed egzaminem potrenować :D.

W ramach powtórki z gramatyki i nie tylko planuję w przyszłym tygodniu zrobić escape room :D. Muszę się do tego solidnie przygotować. Inspiracji jest dużo i mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko.

Trzymajcie kciuki!

A egzaminy powinny być zabronione!


8 komentarze:

Dobry nastrój na lekcji

10:06 Karolina Starnawska 4 Comments

Dziś strajk nauczycieli. Moja szkoła nie bierze w nim udziału, ale - jako placówka Społecznego Towarzystwa Oświatowego - zorganizowała akcję "Odzyskać czas dla edukacji".

Nie zgadzam się z reformą, nie podoba mi się ani jej treść, ani forma. Mimo to mam dobry nastrój. Spędziłam z III gimnazjum noc w szkole, zjadłam z uczniami śniadanie, siedzę u kolegi na lekcji o Buszującym w zbożu, świeci słońce, jest ciepły dzień. Zbyt dobry dzień, by narzekać.

Każdy dzień jest zbyt dobry, by narzekać. W końcu każdy dzień to mój dzień.

Dobra energia w klasie wygenerowana dzięki najdziwniejszym słowom znalezionym w słowniku :)

Frustrację spowodowaną reformą odczuwałam najsilniej w grudniu, kiedy to skręcona kostka unieruchomiła mnie w domu na prawie dwa tygodnie. Zaczęłam wtedy tworzenie wpisu pt. Pozwólcie mi myśleć samodzielnie. Z zanotowanych wtedy myśli nic się jednak nie wyłoniło. Było w tym wszystkim za dużo emocji takich jak złość, żal, poczucie absurdu itd. Powiedzieć, że nie było mi miło, że mnie - nauczycielkę, która w pracę wkłada dużo serca, wymyśla, stara się, czerpie frajdę z pracy, lubi uczniów, a do tego jeszcze podaje dalej to, co robi, a nawet ma doktorat - wrzuca się do worka z etykietą "niewydolny belfer, który nic nie robi, nie potrafi pracować z młodzieżą, nie uczy i jest niepotrzebny" - to nic nie powiedzieć. Czy nie tak się czuliście, czujecie, koleżanki i koledzy z gimnazjum? Jakby ktoś, mówiąc dosadnie, splunął wam w twarz? 

Cóż, ja się tak czułam.

Poza tym było mi też wstyd.

Za tych, którzy to wszystko wymyślili i wprowadzili w życie. Wstyd przed uczniami za dorosłych, którzy ze sloganami dobra dzieci i młodzieży na ustach wprowadzają przepisy pisane na kolanie i utrzymują, że tak będzie lepiej. Wstyd za dorosłych, którzy popisują się ignorancją. Wstyd za dorosłych, którzy nie potrafią napisać porządnej podstawy programowej. Wstyd za dorosłych, którzy pokazują, że kompletnie nie liczą się ze zdaniem uczących i uczonych. Wyrzucają do kosza międzynarodowe i polskie badania edukacyjne. Mają w głębokim poważaniu to, co mówią pracownicy uniwersytetów. Dlaczego? W moim odczuciu najlepszą odpowiedzą jest: bo tak.

Dobry nastrój


Po krótkim okresie załamania i niedowierzania nadszedł czas niesmaku, który dalej się utrzymuje. Jednak, kiedy idę do szkoły, wyrzucam z głowy negatywne myśli i emocje. W ławkach siedzą przecież uczniowie, których znam i lubię. Przyszli się pouczyć, ja przyszłam ich pouczyć oraz dobrze spędzić czas. W atmosferze przyjaźni, dialogu, szacunku. Kreatywnie i kształcąco. Nie wiem, jak wy, ale ja od początku swojej drogi nauczycielskiej robiłam w szkole wiele ciekawych, nietypowych rzeczy tylko dlatego, że sprawiały frajdę w pierwszej kolejności mnie. Taka ze mnie egoistka. Lektury, filmy, dziwne pomysły... Liczyłam zawsze na to - i nadal liczę - że mój entuzjazm po prostu udzieli się uczniom.


Dobra energia


Jeśli ja jestem zadowolona, uczniowie też; jeśli oni, to i ja. Tak się wymieniamy dobrą energią :). Jak jest energia, to chce się robić więcej, inaczej, lepiej. Nawet na noc w szkole, by ćwiczyć gramatykę ma się ochotę i czeka jak na ferie. Szalone to? Może...

Podziel się!


Podzielcie się ze mną sposobami na radzenie sobie z reformą, kiepskim nastrojem własnym i uczniów. Sposobami na wytwarzanie dobrej energii w klasie, na to, by panował tam ten trudny do zdefiniowania "klimat". W czasach zmieniających się list lektur, niewymyślonych egzaminów, losowania kto w jakiej szkole ma być, przestawiania uczniów jak przedmioty dajmy sobie trochę pozytywnych wibracji. A co! Myślę, że na nie zasługujemy :).

4 komentarze:

Co można opowiedzieć w 60 sekund? Angielskie formy dokumentalne na języku polskim

12:06 Karolina Starnawska 0 Comments


Wpis został zaimportowany z erasmusowego bloga mojej szkoły :). Lekcja z filmami dokumentalnymi opisanymi niżej odbyła się w listopadzie 2016 roku.

Oryginalny wpis jest tu: Erasmus+ STO Bytom.

***

Wczorajszy dzień był bardzo intensywny jeśli chodzi o kontakty międzynarodowe - zwłaszcza dla III gimnazjum. 

Odwiedzili nas wolontariusze EVS, odbywający swój wolontariat w Deckonachod. Ich prezentacji wysłuchały klasy I i III gimnazjum. Możecie o tym poczytać tutaj: EVS – co je to?


Klasa III g dodatkowo, w ramach lekcji języka polskiego, wysłuchała prezentacji Rity o jej rodzinnym kraju - Portugalii. To jednak nie był koniec międzynarodowych atrakcji na języku polskim.



Prezentacje wolontariuszy - Eweliny, Agniusa, Felicitas i Rity - trwały kilkadziesiąt minut. W ich trakcie uczniowie nie tylko dowiedzieli się, czym jest wolontariat europejski, ale także mieli możliwość na chwilę zajrzeć do innego kraju, innego języka, zapoznać się z odmienną kulturą. Była to wspaniała okazja, by na języku polskim kontynuować temat ciekawostek ze świata, by pokazać uczniom różne drogi życia, zainteresowania, osobowości - w języku angielskim oczywiście. 


Dlaczego angielski na polskim? Otóż jednym z założeń realizowanego w szkole projektu Erasmus+ ”Dwujęzyczni i proeuropejscy. Swobodna komunikacja w projektach międzynarodowych” jest prowadzenie kilku lekcji języka polskiego z wykorzystaniem zasobów anglojęzycznych. Mogą to być narzędzia TIK (np. tak lubiany przez uczniów Kahoot), fragmenty tekstów literackich i publicystycznych, filmy. 

Zwyczajni ludzie, niezwykłe przedsięwzięcia


Wykorzystałam tematykę, poruszaną przez wolontariuszy, do omówienia na lekcji krótkich filmów dokumentalnych. Krótkich, a nawet bardzo krótkich. Dokładnie - sześćdziesięciosekundowych. 

Filmy dostępne są na kanale 60 Second Docs. Każdy z nich przedstawia historię jednej osoby lub grupy osób, które mają nietypowe hobby, prowadzą niestandardowe firmy, organizują coś, pomagają innym, działają na rzecz lokalnej społeczności. 

Po każdym z zaprezentowanych filmów dokumentalnych uczniowie odpowiadali na pytanie, kto jest bohaterem, kto narratorem historii, czym się zajmuje, dlaczego jest to nietypowe, jakie emocje towarzyszą temu, co robi, dla kogo/na czyją rzecz wykonuje daną pracę.

Zwykle bohater historii okazywał się także jej narratorem, a jego działaniom towarzyszyły pozytywne emocje, a nawet - poczucie misji. Wszystkie obejrzane reportaże doprowadziły nas do konkluzji, że ludzie chcą robić dobre rzeczy dla innych, że działania lokalne są ważne, zaś angielski na polskim wcale nie jest taki trudny :).

Przy okazji powtórzyliśmy także cechy reportażu. 

Oto niektóre z obejrzanych przez nas dokumentów. Mój ulubiony to ten ostatni :). Polecamy - na polski, na angielski, na godzinę wychowawczą.

A może Wasi uczniowie nakręcą swój własny film?




0 komentarze:

W filmie czepiam się szczegółów. "Studium w różu" poszarpane na części

11:47 Karolina Starnawska 6 Comments


Czy przyznawałam się już do tego, dlaczego w ogóle zdecydowałam się omawiać Studium w szkarłacie sir Arthura Conan Doyle'a? Jeśli nawet się powtórzę, to powtórzę: ponieważ wciągnął mnie serial Sherlock (reż. Mark Gatiss, Steven Moffat, sezon pierwszy: 2010) i bardzo chciałam, by uczniowie go zobaczyli i zaczęli oglądać. 

Udało się!

Jako dowód mego sukcesu dydaktyczno-wychowawczego podam fakt sprzed kilku lat: uczennice z mojej klasy wychowawczej urządziły sobie w ramach sylwestra maraton Sherlocka

Nie mówiłam, że się udało? :)

Jak oglądam filmy na lekcji?



Zawsze bardzo lubiłam oglądać filmy na lekcji. I zatrzymywać je w trakcie oglądania, by zwrócić uwagę na szczególnie istotny z różnych względów fragment. Świadomego oglądania nauczyli mnie na przedmiotach kulturoznawczych na mojej alma mater. Tak, mam za sobą 4 semestry kulturoznawstwa, które zaczęłam studiować ze względu na dużą przydatność w nauczaniu języka polskiego w szkole. 

Nawet jeśli na lekcji oglądałam film w całości, to nigdy* nie był on dla mnie tzw. "zapchajdziurą" albo wstydliwym suplementem lektury, której klasa nie przeczytała. 

* Wszyscy wiemy, że zastępstwa się nie liczą...

Mój denerwujący uczniów zwyczaj, by zatrzymywać film w konkretnych momentach, nasila się z roku na rok. Podczas omawiania Studium w szkarłacie zrezygnowałam już nawet z oglądania całego Studium w różu, bo taki tytuł nosi odcinek będący ekranizacją powieści, na lekcji. Zadałam obejrzenie tego odcinka do domu.

Studium w różu jako lektura


I film może stać się na polskim lekturą. I jak lekturę trzeba go omówić. Wrażeniami ogólnymi uczniowie podzielili się ze mną na lekcji. Zwróciłam też większą uwagę na postać głównego bohatera oraz sposób działania Sherlocka na miejscu zbrodni. 

Do analizy szczegółowej na lekcji wybrałam, tak jak to czynię w przypadku powieści, konkretny fragment. Rozmowę Sherlocka z przebiegłym taksówkarzem-mordercą. 

W książce zabójcą był dorożkarz, który obie zbrodnie popełnił z powodów osobistych. Tutaj sprawa przedstawia się nieco inaczej, ale nie motywy działania przerażającego dziadka w okularach były tu dla mnie najważniejsze, a sposób, w jaki została nakręcona rozmowa detektywa ze sprawcą zbrodni. Popatrzmy.

Przestrzeń



Sherlock i taksówkarz spotykają się w miejscu mrocznym i pustym, a nawet - opustoszałym. Początek ich rozmowy o motywach zbrodni i swoistego pojedynku psychologicznego wygląda tak jak powyżej. 

Pytanie (do Was i do uczniów) - dlaczego? No i moje oraz uczniów pomysły.

W tej przestrzeni wszystko jest symetryczne. Czy relacje między bohaterami również?
Przestrzeń rozmowy przypomina pudełko, w którym bohaterowie zostali zamknięci. Wzbudza to niepokój widza. Światło skierowane jest tylko na nich, podkreślając to, że są w tej scenie najważniejsi. Puste stoły i krzesła dookoła podkreślają to, że miejsce jest opuszczone, a więc w pewien sposób nieprzyjazne, a nawet wrogie. Kamera ustawiona jest tak, jakby widz podglądał rozmawiających zza stołu (to pomysł Natalii, bardzo mi się podoba!).

Kamera jest w tym miejscu statyczna, nie porusza się. To czujne oko obserwatora, który chce trzymać się z daleka od dwóch siedzących przy stole osób.

Pojedynek na ujęcie-przeciwujęcie


Dalej jest już łatwiej z analizą. Twórcy serialu nie szaleli tu z nowatorskimi rozwiązaniami formalnymi. I dobrze. Bo z czym mamy tu do czynienia? Z rozmową, która jest pojedynkiem dwóch osobowości. Bardzo opanowanych osobowości. Jak to ukazać? Ano, klasycznie: ujęcie-przeciwujęcie. Popatrzcie.




Oprócz tego, że widzimy bohaterów siedzących za stołem, sfilmowanych od stołu w górę (plan średni, z tego co się orientuję), autor zdjęć często pokazuje nam ich w nieco inny sposób - robiąc zbliżenia na twarze bohaterów. 

Tak, tę wypowiedź zostawiłam celowo :).




Oczywiście warto też omówić grę aktorską obu panów. Bardzo oszczędną mimikę Holmes'a i spokój taksówkarza. O tym jednak nie będę się rozpisywać, pozostawiając Wam pole do popisu :).

Co jest jednak ciekawe w tym męczącym, kiedy się go ogląda któryś raz z kolei, maratonie ujęć i przeciwujęć, to te dziwnie rozmazane obszary po jednej ze stron ekranu. Widać je, kiedy w zbliżeniu pokazywana jest twarz Sherlocka, widać, kiedy mamy ujęcie na taksówkarza. Popatrzcie na zrzut ekranu u góry i tu:



Kamera ustawiona jest jakby za plecami Sherlocka. Więc tak naprawdę to nie detektyw patrzy na taksówkarza, a tajemniczy podglądacz, którego odkryliśmy w pierwszym analizowanym ujęciu! Popatrzcie, tutaj bardziej widać jego działalność:


Dobre pytanie...

I jeszcze detale


W powieści bardzo istotnym rekwizytem są śmiercionośne pigułki, które mszczący się za Lucy Jefferson Hope oferuje swoim ofiarom. Oddając sprawiedliwość treści książki, muszę przyznać, że tak naprawdę tylko jedna pigułka jest śmiercionośna. Podobnie rzecz się ma w Studium w różu. Taksówkarz oferuje Sherlockowi dwie fiolki. Kiedy pojawia się pierwsza, kamera skupia się na niej. Kiedy do pierwszej dołącza druga, kamera ponownie pokazuje nam te detale. 

Twórcy skupiają uwagę widza na tym, co w tej scenie najważniejsze - jeśli chodzi o przedmioty oczywiście. Popatrzcie.




Po co to wszystko?


Dokładna analiza fragmentu dzieła filmowego jest dla mnie równie istotna jak analiza prozy, dramatu czy poezji. Współcześnie wszyscy, nie tylko młodzież, żyjemy w świecie obrazów. Umiejętność interpretowania ich znaczeń jest dla mnie bardzo ważną kompetencją, którą chcę, by posiedli moi uczniowie. 

Poza tym, analiza tego fragmentu była przygotowaniem do zadania praktycznego - nakręcenia, w grupach, adaptacji rozmowy Jeffersona Hope'a (mordercy) z Enochem Drebberem (ofiarą nr 1).

Na pracę własną uczniowie mieli (tak mi się wydaje, dawno to było...) jedną lekcję. Z zadania się wywiązali. W filmach zastosowali różne rodzaje ujęć, kreatywnie wykorzystali przestrzeń szkoły (klasy i piwnice), rekwizyty, światło. Mam w klasie jednego pasjonata montażu, który poskładał filmik swojej grupy i dodatkowo grupy drugiej. Trzecia grupa z montażem poradziła sobie sama. 

Zaraz zaloguję się do dziennika, by wstawić im oceny :). Jestem dumna, że w krótkim czasie poradzili sobie z takim zadaniem.

Sherlock na legalu plus przydatny link


Legalnie można obejrzeć Sherlocka (i masę innych seriali) na Netflixie. Nie płacą mi za reklamę, ale dla dobra edukacji dodam, że pierwszy miesiąc oglądania jest za darmo. I wykorzystałam to darmowe 30 dni na szkołę. Tak, jestem typowym nauczycielem.

Przydatny link, o którym mowa w tytule, to strona Edukacja Filmowa. Warto ją odwiedzić, jeśli szukacie wiedzy (bo akurat nie studiowaliście filmoznawstwa), opracowań, inspiracji. Warto! 

6 komentarze:

Narysuj mi zbrodnię. Ze szczegółami! [Dużo zdjęć]

06:30 Karolina Starnawska 2 Comments


Zanim jeszcze myślografia i notatki graficzne czy rysunkowe stały się trendy, ja już je u siebie wykorzystywałam, a nawet zadawałam uczniom w ramach pracy na lekcji i w domu (tutaj dowód). Na kolejnej lekcji poświęconej omawianiu Studium w szkarłacie postanowiłam potrenować czytanie ze zrozumieniem tekstu literackiego oraz wyszukiwanie informacji i... logiczne myślenie.

Dla Sherlocka Holmesa najważniejszą sztuką byłą sztuka dedukcji. Na podstawie śladów pozostawionych na miejscu zbrodni dochodził do wniosków, które prowadziły do rozwiązania zagadki. Dzięki dużej mocy obliczeniowej swego mózgu Sherlock rozwiązywał zagadki szybko i bez pomyłek. Geniusz!


Czasem chciałabym, żeby uczniowie też byli takimi geniuszami, co to czytają tekst i pamiętają go ze szczegółami. Jeszcze nie spotkałam żadnego z taką pamięcią, ale kto wie, co przyszłość przyniesie. Na dziś musi mi wystarczyć to, że potrafią czytać i rozumieją czytaną treść :). No i że realizują te wszystkie szalone pomysły swojej nauczycielki.

Zadaniem uczniów było wykonanie notatki graficznej czy mapy mentalnej z elementami notatki graficznej, w której miały znaleźć się:

  • ślady, które Sherlock zaobserwował na miejscu zbrodni
  • wnioski, do których te ślady doprowadziły.

Wszystko to zostało bardzo ładnie wyjaśnione w ostatnim rozdziale powieści. Popatrzcie. 

[Wrażliwych na bazgranie po książkach uprasza się o zamknięcie oczu bądź karty; ja tak robię w swoich książkach odkąd pamiętam i nie uważam tego za zbrodnię przeciwko książkości.]



Naliczyłam 9 poszlak, które doprowadziły detektywa do określonych wniosków. Te poszlaki i wnioski miały się znaleźć w notatce. Wszyscy wywiązali się z zadania. Uczniowie pracowali na lekcji.

Celem ćwiczenia było doskonalenie wyszukiwania w tekście informacji, odróżniania informacji ważnych od drugorzędnych oraz wnioskowania i logicznego myślenia (dostrzeganie relacji przyczyna-skutek). W formie graficznej to ostatnie jest według mnie lepiej widoczne niż w notatce ciągłej.

Pozostałe notatki prezentują się poniżej. Dziękuję uczniom za możliwość ich udostępnienia.











2 komentarze: